Wirtuoz gitary akustycznej opowiada o muzycznych cyborgach, fałszywych nadziejach, muzycznym raju, medytacji i muzyce, która winna być jak woda…
JAK WODA
Każdy z nas inaczej odczuwa muzykę, do czego innego jest mu potrzebna i co innego jest w niej ważne. Jedno jest pewne, tak jak powiedział to Quincy Jones, że z muzyką jest jak z wodą, nie da się bez niej żyć. Pomimo, że muzyka zajmuje ważne miejsce w moim życiu, mam do niej ogromny dystans. Zdaję sobie sprawę, że od mojej gry nie zależy niczyje życie i wiem również, że słuchający przetwarza sobie muzykę według własnych schematów myślowych, co oznacza, że ja coś skomponowałem ogarnięty miłością, a słuchający odczytuje tam dekadencję. Dla jednych muzyka jest formą zabawy, dla innych terapii, a dla jeszcze innych dodatkiem do życia, joggingu lub seksu – i ja nie mam z tym żadnego problemu.
MEDYTACJA
Kiedyś się zastanawiałem po co właściwie biorę codziennie gitarę do ręki i zrozumiałem, że oprócz tych wszystkich przyczyn, których jesteśmy świadomi, jest inny jeszcze, głębszy powód dla którego połowę życia spędziłem grając na gitarze. Muzyka jest dla mnie medytacją. To wszystko o czym piszą szkoły wschodu – o samodoskonaleniu i medytacji – to wszystko daje mi muzykowanie. Kiedy gram, problemy nie istnieją, a natłok myśli zostaje zatrzymany. Wszystkie myśli, które mnie gdzieś tam gnębią w ciągu dnia i powodują ciągły myślotok w mojej głowie, podczas grania na instrumencie znikają, szczególnie podczas improwizacji, bo tam musi być czysty kanał przekazu i gotowość, żebyśmy umieli zareagować na następny akord czy dźwięk, więc nie ma czasu na myślenie.
MUZYCZNY RAJ
Nigdy jeszcze nie było na świecie tylu muzyków, takiego dostępu do tanich instrumentów, szkół muzycznych, YouTube, jak w naszych czasach. Każde domostwo stać na jakiś instrument, a możliwości nauki są nieograniczone dzięki Internetowi i ilości nauczycieli. Do tego dostęp do każdej piosenki i tutorial z tabulaturą jak ją zagrać. Każdy może nagrać płytę, domowe amatorskie studio to nieduży wydatek. Raj dla muzyków, żyć nie umierać, ktoś powie. Brzmi jak idylla, ale… czy nią jest?
DRUGA STRONA MONETY
Niestety oprócz plusów pojawiło się też sporo minusów. Dla mnie największym jest wypieranie muzyki live przez automaty, dj – ów, podkłady itd. Wielu młodych ludzi „wchodzi w muzykę” bez umiejętności gry na jakimkolwiek instrumencie, dj na koncercie mówi, że teraz dla publiczności „zagra”, a przecież on tylko puszcza muzykę a nie „gra”; większość klubów muzycznych również puszcza muzykę zamiast zatrudniać zespoły. Czyli mamy więcej muzyków, ale mniej miejsc, żeby mogli zaistnieć i grać.
W SIECI
Na ratunek jakiś czas temu przyszedł internet, szczególnie YouTube, który pomógł zaistnieć zarówno wybitnym muzykom jak i naprawdę słabym. I tu właśnie kryje się to niebezpieczeństwo internetu – brak weryfikacji (kiedyś wytwórnie płytowe były za nią odpowiedzialne i zwykle w katalogu wytwórni były naprawdę świetne płyty, a każdą warto było przesłuchać). Niestety na setkę filmów obojętnie czy z muzyką, czy z nauką na instrumencie około 90% nie nadaje się – jest albo nieciekawa, albo ktoś po prostu źle uczy i nawet sam o tym nie wie. Ilość „polubień” nie gwarantuje jakości i poziomu danego filmu. I teraz jeżeli ktoś młody nie ma przewodnika po internecie, to nie dotrze do ciekawych rzeczy lub nauczy się grać źle.
O ile na początku internet dał nadzieję wielu muzykom, dzisiaj już tak nie jest. Zarówno YouTube jak i Facebook każe płacić za to, żeby nasze filmy zostały odkryte przez internautów, czyli o popularności decydują pieniądze włożone w reklamę filmu, a nie jego wartość merytoryczna czy muzyczna. Kolejnym niebezpieczeństwem internetu jest w wielu przypadkach poczucie fałszywej nadziei i mimo, że jesteś bardzo znany w internecie, to nie grasz koncertów, bo poza internetem nie istniejesz. Takich muzyków znam bardzo wielu, znam też wielu którzy byli gwiazdami Internetu, a teraz słuch o nich zaginął.
BAJKI ROBOTÓW
Ostatnio pojawiła się również kategoria muzyków cyborgów. Wyścig kto zagra szybciej, kto sprawniej, kto zagra jak najwięcej partii instrumentalnych na jednym instrumencie itd. Słucham czasem i oglądam te rzeczy i czuję, że moje serce pozostaje na to obojętne. Umysł oczywiście zauważa i podziwia taką ekwilibrystykę muzyczną i opanowanie instrumentu, ale dla mnie muzyka to nie pokaz cyrkowy i pożywka dla intelektu, a przede wszystkim strawa dla serca. Kiedy ja słucham muzyki, to musi tam być coś co uderza w czułe struny mojej duszy, i nieważne czy jest to bardzo skomplikowana, czy prosta piosenka.
ŚLEPE ULICZKI
Jestem zarówno gitarowym samoukiem, jak i belfrem na uniwersytecie – czyli mam wgląd w zagadnienie edukacyjne z obu stron. Oczywiście zawężam definicję pojęcia samouk do braku formalnej edukacji na instrumencie. Jeśli jestem otoczony muzyką, słucham jakichś nagrań to już nie jestem samoukiem muzycznym, bo rejestruję podświadomie i świadomie informacje o położeniu dźwięków. Dlatego pojęcie samouk zawężam do manualnych kwestii związanych z technicznym opanowaniem instrumentu. Jestem pewien, że na pewnym etapie rozwoju muzycznego dobrego nauczyciela nie sposób przecenić. Rozmawiałem o tym zagadnieniu z muzykami takimi jak Metheny, Meola czy Emmanuel. Każdy z nich miał na początku swojej drogi bardzo dobrego nauczyciela. Osobę znającą odpowiedzi na nurtujące ich pytania, wiedzącą o czym mówi i potrafiącą zainspirować do własnych poszukiwań.
Kontakt z takim „guru” pozwoli ci zaoszczędzić jakieś 10-15 lat życia (w kontekście ćwiczenia na instrumencie). Niestety, wbrew pozorom nie jest łatwo taką osobę znaleźć. Zauważyłem, że z około 80% moich studentów zaczynam pracę od wykorzenienia złych nawyków, a tych naprawdę jest wiele. Oczywiście spotykam się z groźnym spojrzeniem i stwierdzeniem, że przecież „ktoś” na YouTube tak pokazuje i ma tysiące polubień! Mam jednak spore doświadczenie w tej materii i zwykle, po jakimś czasie, ludzie przyznają mi rację. Manualne i techniczne zagadnienia wymagają korekty nauczyciela i ciężko się tego nauczyć z filmu lub książki. Jest to możliwe, ale czasochłonne – mnie zajęło to jakieś 20 lat. Czy uważam to za czas stracony, absolutnie nie, bo dzięki temu mam swoją technikę, którą zauważył zarówno Tommy jak i Al. Gdybym jednak miał kogoś kto by mnie na nią naprowadził wcześniej, zaoszczędziłbym dużo czasu.
ZŁOTY ŚRODEK
Po uporaniu się z zagadnieniami techniki można już samemu rozwijać się dalej, ale niestety to właśnie technika jest tym, co w dużej mierze hamuje nasz rozwój. Jak mówi Meola: „Najgorszy w życiu muzyka jest ten moment, kiedy słyszysz w głowie frazę, którą chcesz zagrać, a potem grasz ją nieudolnie”. Oczywiście są też inne czynniki. Równie ważny (a może nawet ważniejszy) jest słuch i związane z nim kształcenie ucha. Znam „uznanych” gitarzystów, którzy nie potrafią nic zagrać ze słuchu, i osobiście kompletnie tego nie rozumiem. Konieczne jest zachowanie równowagi pomiędzy tymi elementami, bo tylko to zapewni zrównoważony rozwój.
NA POLIGONIE
Czy szkoła gwarantuje sukces? Oczywiście nie – szkoła gwarantuje papier z kwalifikacjami (który czasem się przydaje), ale on nie gwarantuje, że jesteś dobrym muzykiem. Szkoła powinna dostarczyć ci solidnych podstaw i ogromnej ilości informacji, z których później w życiu będziesz korzystać. Są tacy, którym udaje się zostać Muzykiem przez duże „M” już podczas pobytu w szkole, jednak w dużej mierze całą tę wiedzę przetwarzamy dopiero później, a jeszcze później zbieramy owoce tej pracy. Atutem szkoły jest niewątpliwie przebywanie w gronie tak samo zakręconych osób jak ty, co umożliwia wyciąganie wniosków z błędów i sukcesów zarówno swoich, jak i innych ludzi. Nie da się także przecenić zdobytych na renomowanej uczelni kontaktów, które później są bardzo przydatne w branży muzycznej.
ILOŚĆ CZY JAKOŚĆ
Ostatnie 20-lecie to ogromny krok naprzód, w sensie rozwoju improwizacji, technologii, formy, techniki – to wszystko powoduje, że dzisiaj ciężko zadziwić kogoś grą na gitarze. Zdecydowanie łatwiej było zostać idolem gitary dawniej, kiedy na horyzoncie było 3-4 wybitnych gitarzystów, niż dzisiaj, kiedy dobrych muzyków jest tak wielu. Niemniej jednak tych „wybitnych” jest nadal podobna ilość. Myślę, że żyjemy w czasach, w których znaleźć można mnóstwo sprawnych „rzemieślników”. Lecz liczba prawdziwych mistrzów, prezentujących oryginalność i pchających gitarę do przodu, wciąż jest niewielka.
ODNALEŹĆ SENS
Czekam na płyty gitarowe, które chwycą mnie za serducho bez niepotrzebnie nadmuchanej strony wizualnej, dopiętych ideologii czy poetyckiego opisu tego, czego słucham. Czekam na płyty gitarowe, na których każda fraza to część większej opowieści, płynnie przechodząca w kolejne. Zbyt często solówki czy melodie są zaledwie zlepkami przypadkowych licków, patentów czy bezsensownych przelotów po skalach i arpeggiach, które „artysta” akurat miał pod palcami. Czekam na płytę, która naprawdę będzie miała znaczenie w czysto muzycznym sensie. Kto taką płytę nagra, z pewnością dołączy do panteonu mistrzów gitarowych takich jak Pat, Allan, Al, Django czy Bireli.
Zdjęcia: G. Lorenc