Z okazji wydania płyty "5.1" rozmawiamy z Krzysztofem Misiakiem, polskim wirtuozem gitary elektrycznej, ex-gitarzystą zespołu Chylińska. Znanym również ze współpracy z Wojtkiem Pilichowskim, Markiem Bilińskim, Mietkiem Jureckim czy Ryszardem Wolbachem.
Piotr Słapa: Swój styl muzyczny określasz jako hate-jazz. Wyjaśnisz co kryje się pod tym pojęciem?
Krzysztof Misiak: Trywialnym byłoby określenie love-jazz, zatem przewrotnie określam moją sympatię do tego gatunku jako hate-jazz. A tak naprawdę jest to połączenie dynamiki brzmień rockowych z wyrafinowaniem (szczególnie harmonicznym) muzyki jazzowej. Ale nie jest to fusion, to po prostu moja wizja muzyki, mój sposób jej postrzegania i realizowania.
Odnalezienie własnego, oryginalnego stylu gry nie jest prostym zadaniem. Jakich rad udzieliłbyś młodym gitarzystom, którzy są na początku tej trudnej, ale jednocześnie ekscytującej drogi?
Zachęcam do słuchania każdej, nie tylko gitarowej muzyki. Warto dokonać analizy materiału dźwiękowego, który jest realizowany przez gitarzystę oraz jego brzmienia. Czasami trzeba nawet dokonać skopiowania ulubionej frazy, nauczenia się fragmentu lub całości utworu, a następnie „przepuścić” to przez własne emocje i umiejętności, po to, żeby choć po części zagrać po swojemu, trochę inaczej, adekwatnie do swojej wrażliwości i emocji. Ponadto trzeba eksperymentować. Ze wszystkim, czyli brzmieniem, technikami, sposobami interpretacyjnymi. To się robi w sposób indywidualny, ale muzyka dla mnie to też interakcja, czyli współpraca i wzajemna inspiracja pomiędzy muzykami. Dobrze jest mieć kompana, aby się uzupełniać, a nawet trochę rywalizować. Ważne jest też żeby myśleć nie tylko gitarą i o gitarze, ale też o aranżacjach na cały band. Mój styl przejawia się w dziedzinie frazowania, doboru harmonicznego i kompozycji. Staram się oczywiście wykorzystywać moją muzykalność i wiedzę w każdym aspekcie dotyczącym muzyki.
W lipcu tego roku miała miejsce premiera Twojej najnowszej studyjnej płyty o intrygującym tytule „5.1”. Na płycie w bardzo sprawny sposób łączysz różne gatunki muzyczne - rock, jazz, funk, blues, reggae, pop czy etno. Opowiedz czym się inspirujesz oraz w jaki sposób komponujesz utwory?
Poruszanie się po stylistykach lub na ich pograniczu to moje uwielbienie do muzyki w ogóle. Powtórzę: trzeba otaczać się wszelką muzyką, gdyż każda oferuje coś interesującego i inspirującego. Moje kompozycje powstają głównie z użyciem gitary i zwykle lub zawsze budowane są od sfery harmonicznej lub riffu. Temat główny często wynika z progresji akordowej, a jeśli nie, to po prostu go wymyślam nucąc lub (nazwijmy to tak) śpiewając. To ważne, gdyż melodia musi być, a do tego fraza z pauzą na oddech. To w miarę naturalny sposób kreacji i bardziej ludzki, niźli tylko opracowanie patentów na szybkość i ilość dźwięków. Jako fan Beatlesów, piosenkowość nie jest mi obca, więc forma tych utworów też nie jest jakoś totalnie skomplikowana. Zazwyczaj są to trzy części: zwrotka, refren, bridge, no i jakieś intro lub outro.
Na płycie „5.1” gitara pełni wiodącą rolę, ale kolorów dodają takie instrumenty jak trąbka, saksofon, organy Hammonda, skrzypce czy marimba. Do współpracy zaprosiłeś znakomitych gości. Nie są to przypadkowi ludzie tylko czołowi polscy instrumentaliści, z którymi się przyjaźnisz. Opowiedz kto zagrał na płycie.
Chciałem trochę uciec już od tej wszechobecnej gitary, a poza tym jakiś czas współpracowałem z płockim big bandem, więc nasłuchałem się instrumentów dętych oraz ich aranżacji. Tam spotkałem saksofonistę (tenor, sopran) Mietka Grubiaka. Urzekł mnie swobodą improwizacyjną i jak się później okazało podobną literaturą muzyczną, której słuchaliśmy. Kolejnym moim odkryciem jest trębacz Piotr Krzemiński. Ton jakim dysponuje, fraza i muzykalność klasyfikują go bardzo wysoko. Dla mnie świat. Kamila Barańskiego (instr. klawiszowe) nie muszę przedstawiać, ale u mnie jako pierwszego nagrał, jak to sam określił, „jazzrockową solówkę na swoim Hammondzie RT3 + Leslie 122". Zresztą zrobił to wybornie i bardzo inteligentnie. Poprosiłem o swoje dźwięki Bernarda Maseli, intuicyjnie zaproponował solo na marimbie i zostało. Duży szacunek do umiejętności, otwartości i muzykalności. Stałym rezydentem na moich płytach jest skrzypek Piotr Kelm, to podświadomy ukłon w kierunku Jean Luc Pontiego, którego „Enigmatic Ocean” nasłuchałem się za młodu. Piotr to jedna wielka melodia, jego solówki się po prostu śpiewa. Od kilku płyt ze swoimi solówkami i amerykańskim pierwiastkiem gości klawiszowiec Dave Latchaw oraz Mistrz basówki Krzysztof Ścierański. Jak zawsze w punkt.
W Twoich utworach słychać nie tylko „żywe” instrumenty, ale również wirtualne instrumenty VST. Przykładem są sample wokalne w stylu funk czy etno. Skąd pomysł na taką koncepcję?
Od jakiegoś czasu, dzięki Pawłowi Mielnikowi, nota bene współproducentowi i realizatorowi miksu, który zaprezentował i zaznajomił mnie z tą dziedziną, nie wyobrażam sobie niekorzystania z tego dobrodziejstwa. Po prostu urzekły mnie instrumenty wirtualne za łatwość ich obsługi, brzmienie i możliwości. Na tej płycie oprócz gitar, zresztą też nie wszystkich, i instrumentów na których grali zaproszeni goście, grają instrumenty vst oraz pluginy efektowe. Sekcja rytmiczna, akompaniament, niektóre leady, sekwencje syntezatorowe, loopy arpegiatorowe, część gitar akustycznych, instrumenty orientalne i sample wokalne to wszystko instrumenty vst, odpowiednio skonfigurowane i dostrojone. Grają równo, czysto i się dobrze subordynują.
Porozmawiajmy o Twoich kompozycjach. W wielu utworach doskonale łączysz drapieżne rockowe uderzenie z subtelną i delikatną jazzową frazą. Za przykład może posłużyć kompozycja „Nie było mnie tydzień”.
Utwór zaczyna się pianem i muezińskimi zaśpiewami, potem ukazuje się temat grany unisono na skrzypcach, saksofonie sopranowym i mandolinie w dwóch częściach i odsłonach tonacyjnych, czyli H moll i A moll. Potem są solówki, ja gram w miarę rockowo-balladowo, ale przy okazji kantylenowo, sopran stwarza niesamowity klimat, a skrzypce równie melodyjnie kończą tę część utworu. Później następuje trzecia część, swoisty bridge, i jest on w tonacji C# moll, chociaż również posiada odrębny, powtarzający się temat, i na zakończenie ponownie gram solo z tematem w finale. Ten utwór nie był faworytem w fazie aranżacji, ale jak doszli goście i brzmienia to się wszystko zmieniło. Wypadkowa tych czynników zrobiła swoje i faktycznie stał się bardzo dobrym numerem.
W utworze „Zdrowie i uroda” płynnie przechodzisz od jazzu do muzyki pop-disco.
Faktycznie pierwszy temat utworu to klasyka oparta na progresji harmonicznej davisowskiego „So What”, ale refren to już współczesność prawie, że taneczna. Charakter melodii tegoż refrenu wprowadza, wydaje mi się, bardzo pozytywny nastrój oraz zmusza do odbioru i reakcji typu „bawmy się” i „jest radość". Pięknie zaprezentowali się solistycznie: Kamil Barański na „hammondzie”, Mietek Grubiak na „tenorze” i Piotrek Krzemiński na trąbce. Bardzo zadowolony jestem też z części, w której bębny mają swój „wysyp ziemniaków”, a która to zawiera poszerzoną progresję harmoniczną, gdzie już od trzeciego taktu na każdy kolejny akcent przypada akord. Na sam koniec gram frazę interpretującą akord Db7,9,#11, zawierającą dźwięki skali lidyjskiej dominantowej Db (Db, Eb, F, G, Ab, Bb, H), to nic innego jak skala moll melodyczna Ab, oraz skala góralska Db. Fraza nagrana została na dwóch śladach, z tym, że ostatnie dźwięki są różne i kreują interwał sekundy wielkiej (F, G), nota bene występują one w akordzie tworząc ciekawe napięcie.
„Cecha silnie pożądana” to klimatyczna kompozycja w rytmie reggae ze wspaniałą solówką Krzysztofa Ścierańskiego.
Maestro Ścierański gości na moich płytach począwszy od „Zdjęcia z Misiem” (2002 rok), ponieważ ma tę wrażliwość i muzykalność, którą bardzo cenię. Zawsze gra pięknie i nikt tego nie podważy. „Cechę...” stylistycznie określam jako podswingowane reggae o triolowym feel'u. System posiada cztery pięciolinie, z czego górna zawiera melodię tematów. Poniżej gitara akustyczna, niżej harmonia dla instr. klawiszowych (synth, pad, string) i najniżej linia basówki. Jak widać, w części zwrotkowej, jesteśmy w tonacji H moll (skala eolska - H, C#, D, E, F#, G, A), z wyjątkiem trzech akordów, których nie zbudujemy z podanej zawartości dźwięków. Są to F#7,#9 (ogrywamy go skalą alterowaną - F#, G, A, A#, C, D, E), C#7,9# (interpretujemy go skalą alterowaną - C#, D, E, E#, G, A, H) i C7,9,11# (skala lidyjska dominantowa - C, D, E, F#, G, A, Bb). Ciekawostką jest, że harmonia realizowana na gitarze to w większości trzy dźwięki określające prymę, tryb (moll lub dur) i „kolor” (inne interwały). Takie potraktowanie akordów to mój ukłon w kierunku stylu gry Krzysztofa Ścierańskiego, który do realizacji harmonii wykorzystuje często struny E, D i G. Klawisze grają pełne wersje tychże akordów. Refren (od 11 taktu) przenosi się lekko do tonacji E moll (bliżej doryckości), a gitara gra rozkładane akordy z użyciem m.in. pustych strun. Ważne, że melodia refrenu nie zaczyna się „na raz”, a ostatni akord C7,9,11# to substytut trytonowy (F#7 dominanty do H moll), który „płynnie wprowadza nas do części zwrotkowej.
„Sułtański krem” jest nutą orientalną, którą dopełnia brzmienie sitaru oraz sample wokalne.
Pewien czas spędziłem na kontrakcie muzycznym w Omanie i tam nasłuchałem się arabskiej, ale i hinduskiej muzyki. Mam to gdzieś pod skórą. Intuicyjnie poszedłem w tym kierunku właśnie z uwagi na tę egzotykę i balansowanie na tonalności. Wszystko się jednak „wyrównuje” w momencie wejścia refrenu. Pojawia się harmonia i melodia z naszej strefy cywilizacyjnej i kulturowej. Pragnę zwrócić uwagę na część zwrotkową, gdzie również wyłaniają się akordy z pustymi strunami tworzące interesujące współbrzmienia i niezbyt łatwe do deskrypcji w kwestii nazewnictwa.
W utworze otwierającym płytę „Uczciwość ludzkich motywacji” używasz ciekawych zabiegów harmonicznych.
Wykorzystałem tutaj zjawisko harmoniczne – constant structure harmonic motion. Jest to ruch stałej struktury harmonicznej. Zatem mamy akord, u mnie najczęściej jest to akord suspendowy (zawieszony, np.G4), który „przesuwam” do różnych pozycji, a do tego zmieniam dźwięk w basie i przez to tworzę kolejne akordy. Charakterystycznym momentem utworu są arpeggia przez wszystkie struny występujące w bridge’u.
Miałem okazję posłuchać koncertu premierowego „5.1”. Materiał brzmiał rewelacyjnie! Czy planujesz trasę koncertową promującą album?
Dziękuję, ale to również dzięki Tobie, gdyż czynnie uczestniczyłeś w jego realizacji grając te wszystkie akordy na akustyku. Sam bym tego nie dał rady połączyć, a paleta brzmień miała i ma znaczenie. Na razie będę propagował album medialnie, jeśli uznam, że będzie większe zapotrzebowanie na taką muzykę to złożę skład i pogramy.
Twoją wizytówką są gitary Ibanez. Od wielu lat jesteś endorserem tej znakomitej japońskiej marki. Jakie gitary znajdują się obecnie w Twoim instrumentarium?
Posiadam ponad dwadzieścia różnych gitar. A na Ibanezach gram od 1986 roku. Mam następujące modele Ibaneza: RG 770, RG 3770, RG 2550Z, RG 1527, RGDIX6MPB, S 1625TKS, AEW 23ZW, AEL 20E. Spełniają moje oczekiwania.
Wzmacniacze i efekty?
W pedalboardzie efektowym od lat nic się nie zmieniło. Lubię delaye. Gram na wzmacniaczach firmy Plexsound: Psychonote BW10 i Goldwing BW Signature standardowo w systemie stereo, a do gitary akustycznej używam Ibaneza Troubadour T30.
Porozmawiajmy o technice gry. W Twojej grze słychać perfekcyjne opanowanie instrumentu, które pozwala Ci bez ograniczeń realizować wszystkie pomysły harmoniczne i melodyczne. Udzielisz kilku wskazówek w jaki sposób pracować nad techniką gry?
Dzięki za spostrzeżenia, ale to „perfekcyjne opanowanie instrumentu” jest co najmniej na wyrost. Dysponuję tym co mam, czyli tym co mi natura i praca nad własnym sobą dała. Daleko mi do co poniektórych wioślarzy, ale już dawno się z tym pogodziłem. Staram się grać interesująco i odkrywać nowe rzeczy. To wszystko. Wciąż się edukuję w zakresie harmonii i interpretacji. Poczyniam też próby aranżowania na inne instrumenty niż gitara. Stawiam na muzykalność i nie odżegnuję się od tak zwanego stylowego grania. Cenię to co się dzieje w graniu muzyki country, ale i fusion, jazzu i rocka. Rozwijanie techniki i praca nad tym zagadnieniem głównie występuje na początku drogi zmagań z instrumentem. Potem dochodzi się do wniosku, że wyżej wiadomo jakiej części ciała nie podskoczysz, ale próbować zawsze warto. Po prostu warto znać swoje ograniczenia, często właśnie są to limity spowodowane naturalnymi warunkami (krótkie lub grube palce, brak motoryki, itd.), a jeśli już to wiemy to warto rozwijać inne cechy. Ja na ten przykład jestem „legatowcem” i nawet nie przepadam za „staccatowaniem”, więc nie silę się na kostkowanie za wszelką cenę. Jedno jest wiadome, trzeba ćwiczyć, gdyż przy tej okazji wpadamy na nowe pomysły.
Jak wygląda Twój dzień treningowy z gitarą?
W ogóle nie wygląda. Po prostu gitary są w zasięgu ręki i jeśli czuję taką potrzebę to gram. Nie ćwiczę regularnie, ale za to staram się za wszelką cenę komponować. Łączę akordy, rzężę riffy lub szukam materiału dźwiękowego do interpretacji interesujących akordów. Jestem zmuszony do ćwiczeń podczas spotkań z młodzieżą, którą uczę w Młodzieżowym Domu Kultury w Płocku i w tym aspekcie szukam najlepszych dydaktycznych rozwiązań, aby pomóc młodym gitarzystom poszerzać i przyswajać wiedzę oraz umiejętności.
Polecisz kilka płyt, które warto posłuchać́, aby rozszerzyć́ muzyczne horyzonty?
Mamy teraz takie czasy, że muzyki jest bardzo dużo. Wydaje się mnóstwo płyt. Nie da się wszystkiego przesłuchać, ale trzeba po nie sięgać w miarę możliwości czasowych. Młodszym muzykom sugeruję dotrzeć też do pionierów gatunków i uznanych wykonawców po to, aby skonfrontować naturalną drogę rozwoju muzyki. Z gitarzystów jazzowych polecam „działalność” Pata Metheny, Franka Gambale, Scotta Hendersona, Georga Bensona czy Allana Holdswortha. Country to Brent Mason, Johnny Hiland, Greg Koch, Albert Lee, a współczesny industrial-metal należy do Celldwellera i Blue Stahli. Pop na poziomie to Dirty Loops, Toto, Adele, Calvin Harris.
Zdjęcia: Aleksander Ikaniewicz