O najnowszej płycie Lady Pank "Miłość i władza" rozmawiamy z Janem Borysewiczem.
Jakie są twoje wrażenia po akustycznych koncertach z ubiegłego roku?
Koncerty akustyczne graliśmy przez dwa lata. Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że było to już wieki temu. Od 1 kwietnia do 10 grudnia tego roku, mieliśmy już 75 potwierdzonych występów. Przy takich liczbach koncerty akustyczne są już zamierzchłą przeszłością (śmiech). Swoją drogą, to niesamowite, że na długo przed wydaniem nowej płyty mieliśmy już zaplanowaną tak dużą trasę koncertową.
Jest różnica między graniem akustycznym, a typowymi koncertami Lady Pank?
To dwa zupełnie różne światy. Przede wszystkim, koncerty akustyczne nie odbywają się w klubach czy na scenach festiwalowych. Są to przede wszystkim teatry i miejsca w których, z założenia, ludzie powinni siedzieć i w spokoju słuchać muzyki. Koncerty rockowe to znacznie więcej zabawy. Podczas występów akustycznych, zawsze zależy mi na tym, żeby ludzie uważnie wsłuchali się w naszą muzykę. Są rzeczy, których nie da się wychwycić podczas rock’n’rollowego szaleństwa.
Z tego co wiem, nawet podczas waszych występów akustycznych, słuchacze nie potrafią usiedzieć na miejscach…
Niestety, to prawda. Zdarzały się koncerty, gdzie już po pierwszych dwóch utworach wszyscy zebrani wstawali z miejsc. Powiedziałem "niestety" ponieważ w trakcie takich występów, zawsze zależy mi na atmosferze skupienia. Chciałbym, żeby widownia potrafiła skupić się na dźwiękach, które są gdzieś tam w środku całej naszej muzyki. Zamiast tego, mieliśmy euforyczne reakcje już na samo wspomnienie tytułów niektórych utworów. Liczyłem, że koncert akustyczny nie będzie traktowany jako totalna balanga. Były momenty, że prosiłem o skupienie, szczególnie podczas grania tych utworów, które różnią się od swoich "rockowych" wersji. Z drugiej strony, nie mam pretensji i zupełnie się nie dziwię. Zespół Lady Pank przyzwyczaił ludzi do swoich przebojów. Przez lata, trochę się tego nazbierało i nasi fani uwielbiają je z nami śpiewać.
Skupmy się jednak na nowym wydawnictwie. Słowa: "miłość" i "władza" to dla mnie antagonizmy. Słuchając nowej płyty miałem jednak wrażenie, że to pierwsze jest momentami przedstawiane równie negatywnie jak to drugie…
Sam tytuł "Miłość i Władza" wykrystalizował się gdzieś pod koniec pracy nad krążkiem. Na początku, miała być tylko "miłość", jednak nasz nowy manager, Maciej Durczak podsunął mi pomysł połączenia słów, które finalnie wylądowały na okładce płyty. To nie pierwszy raz, kiedy Maciek w kreatywny sposób włącza się w nasz zespół. Podsuwa bardzo dużo ciekawych pomysłów, które szybko akceptuję. Trzeba przyznać, że to manager z prawdziwego zdarzenia. Jestem bardzo szczęśliwy, że mamy przy sobie kogoś takiego. Tak jak mówiłem wcześniej, jeszcze przed wydaniem płyty, wiemy już o 75 koncertach pomiędzy kwietniem a grudniem. To chyba daje pewien obraz tego, jak efektywnie potrafi pracować Maciek. Warto tu dodać, że zespół również, bardzo dobrze przyjął jego obecność.
Jaka atmosfera panuje w zespole przed premierą nowego krążka?
Cały poprzedni rok poświęciliśmy na to, żeby odbudować Lady Pank. W zespole działo się już wiele niefajnych rzeczy.
Niefajnych?
Były sytuacje kiedy nie jeździłem na koncerty bo mi się nie chciało. Wybierałem imprezowanie zamiast grania. Na szczęście od półtora roku, prowadzę zupełnie inny tryb życia. Ciężko pracuję i cały czas walczę o to, żeby wszystko układało się jak najlepiej. Przez lata pracowaliśmy na ten sukces. Zdałem sobie sprawę z tego, że nie mogę tego zniszczyć. Włożyliśmy w to naprawdę dużo energii, dlatego nie mogliśmy dopuścić do tego, żeby zespół przepadł. Wydaje mi się, że w tej chwili jesteśmy w znakomitej formie. Gramy udane koncerty i nie sądzę, że mogło spotkać nas coś lepszego. Takie sytuacje zdarzają się w kapelach na całym świecie. Przetrwanie tej próby i nagranie po 6 latach tak dobrego krążka to nasz największy sukces.
Mam wrażenie, że płyta bardzo różni się tekstowo od waszego poprzedniego wydawnictwa…
Minęło sześć lat od premiery ostatniego wydawnictwa. Nie da się ukryć, że to zupełnie inny album. Autorem części tekstów jest Wojtek Byrski. Nasza współpraca rozpoczęła się przy okazji piosenki "Niepisane", jaką skomponowałem dla zespołu Bracia. Sposób w jaki tworzy, szybko przypadł mi do gustu. Jest między nami dokładnie ten sam rodzaj chemii, która, na początku, działała między mną, a Andrzejem Mogielnickim (autor utworów takich jak: Kryzysowa narzeczona, Mniej niż zero, Zamki na piasku - dop. red). Dogadujemy się idealnie. Oprócz Wojtka, na płycie pojawiły się również dwa teksty Bogdana Olewicza.
Jak wygląda proces powstawania tekstu, kiedy pisze go dla ciebie ktoś inny?
Jeśli chodzi o Wojtka Byrskiego, bardzo dużo rozmawiamy. To jeden z tych autorów, którzy lubią kiedy pewne rzeczy zostaną zasugerowane. Teksty, które pojawiły się na płycie nie zostały przeze mnie zaakceptowane od razu. Ich powstawanie było pewnym procesem. Wojtek jest człowiekiem, który słucha a to jest w tym wszystkim najważniejsze. Są niestety ludzie, którzy udają, że to robią, kiwają głową, że wszystko jest "ok", a następnie pozostają przy swoich racjach. Wojtek dokładnie rozumie czego w danym tekście potrzebuję i dlatego tak dobrze pracuje nam się razem.
Na płycie pojawiło się 10 utworów. Czy po tak długiej przerwie, nie mieliście apetytu na nieco dłuższy materiał?
Z 26 utworów, które w ciągu ostatnich dwóch lat skomponowałem na tę płytę, wybraliśmy 12 piosenek. Dwie z nich totalnie nam nie szły. I to nie tylko od strony muzycznej. Januszowi zupełnie nie pasowały tekstowo, dlatego musieliśmy z nich zrezygnować. Wolałem zostawić 10 pewnych numerów, które razem, tworzą jedną, potężną pigułę. W każdej z tych piosenek jest coś co może przyciągnąć. Wydaje mi się, że słychać w tym wszystkim dużą dojrzałość zespołu.
Tak, to wciąż charakterystyczne brzmienie Lady Pank. Od lat macie jeden sprawdzony sposób produkowania swojej muzyki?
Nową płytę robiłem razem z Rafałem Paczkowskim. Mieliśmy dość ciekawy system pracy. Ja działałem w swoim studio, które znajduje się u mnie w domu. Rafał przegrywał wszystkie ślady instrumentów na "kluczyk". Wszystko było później wiernie powielane u niego w studio. Muszę przyznać, że strasznie mi się ten układ podoba. Rafał to człowiek, który wnosi bardzo dużo od siebie. Jest znakomitym muzykiem, więc jego pracę słychać przede wszystkim w aranżacjach. W wielu przypadkach, wszystko co nagrałem u siebie, było dla niego wystarczająco dobre, żeby nie wprowadzać żadnych poprawek. Kielich (Krzysztof Kieliszkiewicz, basista Lady Pank przyp. red.) powielił w studio wiele z moich ścieżek basu, które skomponowałem w domu. Między innymi właśnie dlatego, uważam, że cały ten album jest naprawdę trafioną produkcją. Miał powstać właśnie w taki, a nie inny sposób.
Z jakich gitar korzystałeś w studio?
Jak zwykle towarzyszy mi mój Fender Stratocaster, którego nazywam "Czerwona Łapka". Na korpusie odciśnięta jest rączka mojej córki Alicji. Na tym instrumencie nagrałem największą część nowego materiału. W kilku miejscach użyłem Stratocastera sygnowanego przez Jeffa Beck’a. Pojawił się też Telecaster. To niewiele, biorąc pod uwagę, że jestem kolekcjonerem gitar. Do tej pory, zebrałem 36 różnych instrumentów. Jak widać, jeśli chodzi o Lady Pank, nie potrzebuję wiele. Styl zespołu opiera się głównie na czerwonej gitarze z łapką. Zależało mi na tym, żeby utrzymać to charakterystyczne brzmienie, dlatego nie chciałem za bardzo kombinować.
Opowiedz jeszcze o wzmacniaczach i efektach.
W studio pojawiły się trzy wzmacniacze. Pierwszy z nich to Marshall sygnowany przez Joe Satrianiego, ale nie używałem go zbyt dużo. Mały epizod na płycie miał też Vox AC 30. Najwięcej materiału zarejestrowałem jednak za pomocą najnowszego modelu Fender Twin Reverb. Gitara tej samej firmy, w połączeniu ze wzmacniaczem, po prostu musiała dać niesamowite brzmienie. Dodam jeszcze, że przez cały ostatni rok pracowałem nad zupełnie nową podłogą. G Lab zrobił dla mnie skrzynię, do której mogłem włożyć wszystkie urządzenia, które wybrałem w ciągu ostatnich miesięcy. Przetestowałem chyba ze 40 modeli efektu Extortion zanim trafiłem na ten jedyny. Jest to Extortion ElectroHarmonix. Ponadto moje ulubione efekty w nowym pedalboardzie to Strymon Mobius i Strymon TimeLine.
Jak sam mówiłeś, wpadłeś ostatnio w wir pracy. Nagrywasz z wieloma artystami. Wśród nich znaleźli się ostatnio Wojtek Mazolewski, Izabela Trojanowska czy Rafał Brzozowski. Słyszałem, że w planach jest również płyta z… Popkiem.
Zaczęło się od płyty z Alibabą (Robert Mączyński, DJ i producent muzyczny dop. red.). Jestem osobą, która lubi najróżniejsze wyzwania i odkrywanie nowych, muzycznych terenów. Jestem wszechstronnym gitarzystą, który nie zamyka się w jednej bańce.
Nie dalej jak wczoraj, internet obiegła wieść o tym, że cofnięto nakaz aresztowania Popka. Dzięki temu, raper w końcu pojawił się w Polsce. Myśleliście o wspólnych koncertach?
Wiem, w nocy dostałem sms od Roberta, że Popek jest już w naszym kraju. Panowie prawdopodobnie właśnie kończyli imprezę powitalną (śmiech). Różnie w życiu bywa. Nie mogę teraz niczego potwierdzić. Razem z Robertem i Popkiem nagraliśmy album zatytułowany "Ballady więzienne". Materiał jest już gotowy i brzmi naprawdę fajnie. Nie wiem jednak, jak to się wszystko poukłada, jeśli chodzi o koncertowanie. Chłopaki, podobnie jak ja, mają swoje plany. Czas pokaże co się wydarzy…
Czy wśród wszystkich tegorocznych premier, znajdzie się miejsce na solowy materiał?
Skończyłem właśnie nowy album pod szyldem Jan Bo. Premiera przewidziana jest na wrzesień (Album "Kawa i dym" ukaże się 23 września - przyp. red.). Album obejmuje 15 utworów, które są zupełnie inne od moich poprzednich, solowych dokonań. Na płycie pojawi się pięciu gości: Piotr Cugowski, Piotr Rogucki, Igor Herbut z zespołu LemON, Damian Ukeje oraz Ruda z Red Lips. Wszyscy są wspaniałymi wokalistami. Pozostałe dziesięć utworów śpiewam sam. Teksty napisaliśmy wspólnie z Wojtkiem Byrskim. Na ten materiał trzeba jeszcze trochę poczekać, ale już teraz mogę zapewnić, że będzie to jeden z bardziej osobistych albumów w moim dorobku.
Rozmawiał: Bartłomiej Luzak
Zdjęcia: Aleksander Ikaniewicz