Belgijska formacja Balthazar zagościła w naszym kraju dwukrotnie w tym roku podczas supportowanych przez nich koncertów grupy Editors. Kim są przemili Belgowie, jaką muzykę grają i czy spodobały im się polskie dziewczyny? O tych i kilku innych zagadnieniach rozmawialiśmy z wokalistami i zarazem gitarzystami grupy, Jinte Deprezem i Maartenem Devolderem.
Jesteście w tej chwili na wspólnej trasie z Editorsami. Jak odnajdujecie się w roli supportu tak uznanej i popularnej grupy?
Na początku byliśmy trochę przytłoczeni rozmachem tego przedsięwzięcia. Zawsze kiedy supportujesz tak duży zespół nigdy nie wiesz jak to do końca będzie wyglądało. W tym jednak wypadku chłopaki i cała ekipa okazali się bardzo pomocni i cierpliwi (śmiech).
W tym roku po raz pierwszy w waszej karierze zagraliście w Polsce. Jak się wam podoba nasz kraj?
Szczerze powiedziawszy nie mieliśmy okazji zbyt dużo obejrzeć. Na koncercie w Poznaniu byliśmy poza ścisłym centrum, więc nie było specjalnie co zwiedzać.
Wczoraj udało nam się wyjść do restauracji na obiad i zobaczyć kilka naprawdę pięknych kobiet (śmiech). Byliśmy też na basenie, ale o mało nas stamtąd nie wyrzucili kiedy weszliśmy do wody bez czepków. Jakiś ratownik wydarł się na nas po polsku, więc było trochę dziwnie, ale poza tym jest u was całkiem miło (śmiech).
Jak doszło do tego, że jesteście teraz na wspólnej trasie z Editors?
Po wstępnych rozmowach okazało się, że jakimś sposobem nasza płyta po prostu trafiła do ich odtwarzacza i najwyraźniej przypadła im do gustu. To bardzo mili goście. Nie zgrywają wielkich gwiazd i szanują nas jako muzyków, co ułatwia nam wszystkim życie. Straszna szkoda, że będziemy z nimi jeszcze tylko tydzień, ale wszystko co dobre kiedyś się kończy.
Co ciekawe, ich fani reagują na naszą muzykę bardzo żywiołowo. Nie zamykają się na inne brzmienia mimo, że przecież gramy coś innego niż chłopaki. Dodaje to animuszu na scenie, co jest niezwykle istotne w przypadku młodego stażem zespołu.
Do tej pory wydaliście dwa albumy, z czego ostatni ujrzał światło dzienne w zeszłym roku. Czy planujecie wykorzystać tą nowo nabytą "popularność" i pokusić się o wydanie w niedługim czasie trzeciego krążka?
Sam nie wiem. Trasa ta nie jest dla nas aż tak atrakcyjna pod kątem promocyjnym jakbyśmy tego sobie życzyli. Z drugiej strony przez ostatni miesiąc nauczyliśmy się o tym biznesie więcej niż przez cały poprzedni rok naszej działalności. Przy okazji okazało się, że jesteśmy w stanie zagrać też na większych obiektach. Przez kolejne miesiące będziemy się zatem starać wykorzystać te wszystkie doświadczenia i może przy okazji kolejnej płyty pójść o krok dalej, nie tylko pod kątem promocyjnym, ale i koncertowym.
Jak sami scharakteryzowalibyście swoją muzykę?
Myślę, że przede wszystkim jest to muzyka popowa.
Przy czym nie jest to coś, co usłyszysz w komercyjnym radiu. Struktura utworów jest ponad wszelką wątpliwość popowa, ale tematyka i samo brzmienie wymyka się nieco tym standardom. Staramy się zawsze podchodzić do tworzenia muzyki z otwartymi głowami i nie ograniczamy do jednego nurtu. Z drugiej strony większość naszych kompozycji jest bardzo uboga w dźwięki. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że panuje tu swego rodzaju minimalizm. Wszystko jest raczej lekkie i wyraźne.
Dokładnie tak. W przypadku naszego drugiego krążka inspirowaliśmy się muzyką lat 60. i dokonaniami takich artystów jak chociażby Lou Reed. Muzyka ta miała swój bardzo charakterystyczny klimat i teksturę. Niby z jednej strony był to pop, ale znaczył on o wiele więcej, tak lirycznie jak i muzycznie, niż współczesne twory muzyki rozrywkowej. Właśnie ten klimat staramy się odzwierciedlić na naszych płytach.
Z jednej strony rozumiem wasz punkt widzenia, ale z drugiej strony Editorsi grają muzykę pop-rockową, która nie tylko jest puszczana w komercyjnych stacjach radiowych, ale i dobrze zarabia. Czy nie zastanawialiście się kiedyś nad tym, aby trochę nagiąć własne zasady i nagrać coś co potencjalnie pomogłoby wam się wypromować wśród szerszej publiczności?
Dlatego też nie pozbywamy się słowa "pop", kiedy opowiadamy o naszej muzyce (śmiech). Jeśli trzymasz się pewnych zasad związanych z tym nurtem, zachowujesz potencjał marketingowy i dajesz sobie szanse na zaistnienie któregoś dnia w komercji. Żyjemy w takich, a nie innych czasach i ciężko jest czasami pogodzić swoje aspiracje z oczekiwaniami finansowymi.
Poświęcamy temu zespołowi mnóstwo naszego czasu i energii. Kochamy tę muzykę i byłoby to trochę nie w porządku względem nas samych gdybyśmy w pewnym momencie zaczęli grać coś, co nie daje nam radości i satysfakcji. Nie sądzę, aby chciało nam się wtedy tym zajmować.
Wygląda na to, że jeśli będziemy chcieli któregoś dnia dobrze zarabiać będziemy musieli zmienić zawód (śmiech).
W Polsce bardzo niewiele zespołów może powiedzieć, że żyją tylko i wyłącznie z muzyki. Jak to wygląda w waszym przypadku? Trudnicie się czymś jeszcze poza muzyką?
Na nasze szczęście w tej chwili utrzymuje nas rząd i muzyka. Jest to spory komfort, gdyż może i nie ma tych pieniędzy tyle ile byśmy sobie życzyli, ale przynajmniej możemy bez reszty poświecić się temu co kochamy robić. W Belgii, skąd pochodzimy, jest ustawa, w myśli której państwo jest zobowiązane wypłacać pewną kwotę pieniędzy każdemu, kto jest uwikłany w działalność artystyczną. Oczywiście nie są to jakieś kokosy, ale pozwala na godne życie. Poza tym, kiedy jesteś w trasie odpadają ci wszystkie koszty związane z utrzymanie domu i samego siebie, więc korzystamy póki możemy (śmiech).
Wspominaliście wcześniej o inspirowaniu się muzyką Lou Reeda. Kogo jeszcze dokonania pomagają wam tworzyć własną muzykę?
W przypadku naszego pierwszego krążka nie sposób pominąć takie zespoły jak LCD Soundsystem czy Gorillaz, których wpływ jest tam bardzo widoczny. Trochę później polubiliśmy się bardziej ze wspomnianym Lou Reedem i Bobem Dylanem, czego rezultatem jest z kolei nasz drugi album. Prawda jest jednak taka, że nasze brzmienie jest wypadkową ostatnich 50 lat muzyki i ciężko by było wskazać wszystkie pomniejsze inspiracje jakie nami targały podczas nagrywania materiału.
Niedługo minie 10 lat odkąd wspólnie zaczęliście tworzyć muzykę. Co uznalibyście za wasz dotychczasowy największy sukces?
Mimo wszystko chyba wydanie pierwszej płyty. Dla mnie to był prawdziwy początek zespołu. Zaczęliśmy wtedy brać naszą przygodę z muzyką trochę bardziej na poważnie.
W takich sytuacjach zespół często zmienia nazwę na coś bardziej przystępnego. My niestety o tym zapomnieliśmy i dzisiaj trochę żałujemy (śmiech). Niemniej jednak jest dokładnie tak jak mówi Maarten. Zwarliśmy szeregi dopiero po podpisaniu kontraktu na płytę i dla nas zespół Balthazar istnieje od 2009 roku. Mamy więc jeszcze trochę czasu na wielkie podsumowanie, które mamy nadzieję będzie obfitować w jeszcze większe sukcesy (śmiech).
Zobaczymy was w przyszłym roku w Polsce?
Całkiem możliwe, że tak. Poznań przyjął nas w tym roku bardzo ciepło. Póki co Warszawa też trzyma poziom, więc poważnie zaczęliśmy się zastanawiać nad taką ewentualnością. Na początku roku będziemy organizować własną trasę koncertową i jeśli tylko się uda to na pewno do was jeszcze zawitamy.
rozmawiał Michał Lis