Ufomammut
O najnowszej płycie, analogowym rejestrowaniu dźwięku, koncertach, pieniądzach i przyjaźni w muzycznym biznesie rozmawialiśmy z Ufomammut.
Umówiliśmy się na wywiad na Hellfest, dzień przed sobotnim koncertem Ufomammut. Włoska ekipa przybyła w komplecie. Stawiła się nie tylko trójka muzyków, tj.: Urlo (wokal, bas), Poia (gitara), Vita (perkusja), ale także Ciccio - pełnoetatowy mamuci dźwiękowiec (czytaj: SoundLord). Choć na zewnątrz siąpił deszcz, a w prasowym boksie, w którym się zaszyliśmy, nie dla wszystkich wystarczyło plastikowych 'foteli', humory dopisywały. Nic więc dziwnego, że wywiad szybko przekształcił się w luźną rozmowę o wszystkim i o niczym. Zapraszamy do lektury. Fuck the analog. Let's go digital forever!
(śmiech)
(ogólny śmiech)
Kiedy już pierwsza płyta zostanie wstępnie ‘przetrawiona’, słuchacz dostanie drugą. Cały proces nastąpi od początku, zaczynasz słuchać nowego materiału, drugiej płyty, po czym wracasz do pierwszej i poznajesz w ten sposób - lepiej, dokładniej - obydwie, a nie tylko jedną z zestawu. Tylko w ten sposób możesz w pełni zrozumieć przekaz "Oro". Traktując każdy krążek oddzielnie, jako nową płytę, którą poznajesz jak każdy nowy materiał, ale z drugiej strony ze świadomością, że dopiero obydwie płyty tworzą całość.
Gdybyśmy podali Wam od razu półtorej godziny muzyki w jednym podejściu, za jednym zamachem, skupilibyście się na jednej albo drugiej płycie, na pewno nie poświęcilibyście uwagi każdej z nich. Po pobieżnym przesłuchaniu obydwu uznalibyście - wolę ten, albo tamten krążek, i już. Ludziom nie chciałoby się wówczas wsłuchiwać w cały album, traktować dwu płyt jako jednej, słuchać ich zawsze razem, etc. Jedna z pewnością poszłaby w odstawkę. W sytuacji, gdy daty obydwu wydań dzieli kilka miesięcy, jest na to większa szansa.
A tak, najpierw słuchasz pierwszej, odnajdujesz w niej taki czy inny przekaz, później dostajesz drugą, słuchasz, wracasz do pierwszej, poszczególne elementy z każdego krążka mieszają się nawzajem, przenikają się, zaczynasz traktować obydwa wydawnictwa - zgodnie z naszym założeniem - jako dwa elementy tej samej układanki. Dlatego uznaliśmy, że wydanie "Oro" w takiej formie to dobra decyzja. Dzięki temu materiał w pewnym sensie jakby bardziej żyje własnym życiem. Jest tworem o zmiennej strukturze w tym sensie, że z upływem czasu odbiera się go inaczej niż na początku. Muzyka, co do zasady, ewoluuje w czasie. Często jest tak, że pierwsze wrażenie po przesłuchaniu diametralnie różni się od tego, co myślisz, czy czujesz, kiedy ten sam materiał przesłuchasz kolejny raz. Odkrywasz nowe płaszczyzny, drugie dno i takie tam. By doświadczyć muzyki w pełniejszym zakresie, nie wystarczy włączyć albumu raz i na tym poprzestać.
Poza tym dziś, w świecie cyfrowej muzyki, generalnie jest tak, że ludzie ściągają płytę z netu, odsłuchują ją raz-dwa i wywalają z dysku. Tutaj przynajmniej nie wyrzucą jej całej od razu, ale będą musieli zaczekać, aż ukaże się druga część i może dopiero wtedy zrobią delete? (śmiech) Mimo wszystko, może taki manewr sprawi, że druga część skupi na sobie więcej uwagi, niż gdyby została od razu dołączona do pierwszej, gdybyśmy wydali "Oro" jako dwupłytowy album. Poza tym, wracając do pytania, wciąż jesteśmy Ufomammut, a to co robimy niezmiennie rodzi się w tym samych trzech umysłach, co zwykle. Więc może, w pewnym sensie, wszystko co robimy jest w gruncie rzeczy ciągle tym samym, ale moim zdaniem dopiero, kiedy pozna się cały materiał, wsłucha w obydwie płyty pozwoli w pełni zrozumieć koncept, odczytać nasze zamiary. W moim odczuciu, można powiedzieć, że pierwszy krążek to klasyczny, typowy Ufomammut, a drugi jest nieco inny.
(ogólny śmiech)
Stąd, wydaje mi się, że za każdym razem, kiedy znów posłuchasz "Oro", znajdziesz w tej płycie coś, co umknęło Twojej uwadze poprzednio. Ta wielopoziomowość jest jej największą zaletą. "Oro" nie jest jednoznaczne, nie odkrywa wszystkich kart od razu. Dlatego, tak jak powiedziałem, nie trzeba tej płyty polubić, nie trzeba się do niej przekonać, bo to wszystko kwestia gustu, ale moim zdaniem ten materiał ma to coś, co sprawia, że odróżnia się od wszystkiego innego, co zrobiliśmy dotychczas. Dlatego ktoś może powiedzieć: ok, to jest ufomammut, a my powiemy tak: ok, to jest zajebiste. Dziś zbyt wiele kapel brzmi podobnie, zbyt mocno przypomina inne zespoły, gubi własne ja, traci tożsamość, a może nigdy jej nie zyskuje. A nam zależy zasadniczo przede wszystkim na tym, żeby brzmieć jak Ufomammut. Nie, żeby wymyślać nowe rzeczy. Bardziej niż tworzyć nowe, chcemy pozostać sobą, nie stracić tego, co sprawia, że ludzie, słuchając nas, wiedzą, że to właśnie my. To jest dla nas ważne, o to nam
W końcu mieliśmy już najważniejsze elementy, coś na kształt szkieletu, kilka najważniejszych ścieżek stanowiących podstawę struktury całego albumu, na których oparta została cała reszta. Chcieliśmy, i graliśmy to na wszelkie możliwe sposoby, najpierw od pierwszej części do drugiej, później zmieniając, mieszając poszczególne fragmenty, zmieniając struktury, przesuwając poszczególne elementy w jedną czy drugą stronę, do chwili aż w końcu w którymś momencie powstało to, co jako "Oro" trafiło na pierwszą płytę, a za chwilę ukaże się na drugiej. Po wypracowaniu ostatecznego kształtu "Oro", przed rejestracją albumu zmieniliśmy jeszcze kilka rzeczy, z których nie byliśmy zadowoleni i tyle. Materiał mieliśmy gotowy w nieco ponad 2 tygodnie, później tylko nagranie i koniec. Może dlatego poszło tak szybko, że od początku mieliśmy w głowach dość jasno wyklarowany pomysł na ten album.
(ogólny śmiech)
Podjęliśmy tę decyzję tylko po to, by Ufomammut dotarł w te zakątki świata, które dotąd były dla niego albo nieosiągalne, albo co najmniej trudniej osiągalne niż teraz. Może teraz dotrze. Nie chodzi o to, żeby zyskać sławę, tylko dotrzeć z muzyką do ludzi, dać się poznać, pokazać czym jest Ufomammut. To nie to samo, co dążenie to sławy, między jednym a drugim jest jednak delikatna granica.
(śmiech)
Rozmawiali: Małgorzata Napiórkowska-Kubicka i Szymon Kubicki
Zdjęcia: Małgorzata Napiórkowska-Kubicka