Steven Wilson

Grace For Drowning

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Steven Wilson
Recenzje
2011-09-01
Steven Wilson - Grace For Drowning Steven Wilson - Grace For Drowning
Nasza ocena:
8 /10

Steven Wilson chce oszukać czas - za pomocą dwunastu nowych utworów przenosi nas w okres przełomu wieków i swej ówczesnej twórczości. Co prawda moje ucho fana nie da się w konia zrobić, ale - z racji uwielbienia dla płyt Porcupine Tree "Stupid Dream" i "Lightbulb Sun" - jest zachwycone, że dostaje taką porcję (ponad 80 minut) zaczarowanego Świata Według Wilsona.

OK, trochę przesadzam - "Grace For Drowning" wykracza swymi koligacjami poza wspomniane albumy, z radością odnosząc się do innych projektów współczesnego prog rockowego Króla Midasa. Moje słodzenie Stevenowi nie wynika z bałwochwalczej miłości - koleś jest po prostu genialny i udowadnia to drugim albumem solowym, który już zdążył nazwać swoim największym jak dotąd projektem. Powiedzmy to od razu - bardzo udanym.

Z tym numerem "dwa" na liście samodzielnych dokonań Wilsona należy troszeczkę uważać - oprócz sygnowanych jego własnym mianem płyt (dla przypomnienia pierwsza to "Insurgentes" z 2008) Brytyjczyk wydał bowiem kilka autorskich albumów jako Bass Communion, dwa pierwsze wydawnictwa Porków ("On the Sunday of Life" oraz "Up the Downstair") to także jego (niemal) indywidualny popis. Podobnie mówi się o ostatniej płycie Jeżozwierzowego Drzewa - "The Incident" - szczególnie klawiszowiec Richard Barbieri przebąkiwał w wywiadach, że zespół nie miał praktycznie żadnego wpływu na kompozycje. Z tego powodu (nieoficjalnie) zamiast standardowo, jak co dwa lata, wydać nowy album, zespół zawiesił działalność, a my otrzymujemy "Grace For Drowning".

Na tym skończmy rys historyczny, bowiem ważniejsze w tym tekście jest to, co znalazło się na płycie, a raczej dwóch płytach najmłodszego dziecka Wuja Stevena. Moim zdaniem "Grace For Drowning" należy traktować jako jeden utwór podzielony na dwa krążki ("Deform To Form A Star" oraz "Like A Dust I Have Cleared From My Eye") i dwanaście części. Na jedne składają się krótkie tematy (jak klasycyzujące klawisze w otwierającym album utworze tytułowym, lub miodna gitara akustyczna w "Belle De Jour"), za to inne to rozbudowane, rozimprowizowane suity (przypominający ścieżkę dźwiękową do filmu "Raider II" trwa, bagatela, 23 minuty! Jeśli się nie mylę to najdłuższy utwór Wilsona). Całość łączy miks, który ostatnimi czasy tylko bohater artykułu potrafi sklecić bez wysadzenia w powietrze swojego studia - z jednej strony pieszczą nasze uszy melodyjne fragmenty, gdzieniegdzie skłaniające się w stronę pop-Wilsona, czyli Blackfield, mam tu na myśli szczególnie oparte na delikatnych klawiszach "Deform To Form a Star" (melodia kojarzy się z "Cloudy Now"). Z drugiej mamy do czynienia z prog-Wilsonem pełną gębą - nieregularna struktura utworów, klimatyczne solówki na czym się da, instrumentalna ornamentyka, odniesienia do jazzu (choćby w "Remainder The Black Dog") czy King Crimson, których Wilson nie tak dawno remasterował (końcówka "Raider II").

Te cechy, plus odejście od zdecydowanych gitarowych riffów (jakie pojawiały się w twórczości Wilsona od czasów "In Absentia") w oczywisty sposób stanowią nawiązanie do wspomnianych na początku płyt PT z lat 1999-2000. Tam też dominowały łatwo wpadające w uszy, piękne melodie, Steven udanie zamykał progresję w piosenkowe formy, ale nie bał się eksplorować nowych terenów brzmienia. Na "Grace From Drowning" usłyszymy więc znane z tamtego okresu wykorzystanie takich instrumentów jak flet czy saksofon, rozmarzymy się przy cudnych partiach smyczków, ale też - nowość - natrafimy na chór (vide "Sectarian" czy obie części "Raidera") i elektroniczne beaty i loopy (jak w miejscami orientalizującym "No Part Of Me"). Charakterystyczny dla omawianej płyty jest też fakt, że Wilson traktuje tu swój wokal jako dodatek do muzyki, śpiewa relatywnie rzadko, raczej by podkreślić kosmiczną, przestrzenną atmosferę płyty, niż by eksponować treść liryczną.

Po wysłuchaniu "Grace For Drowning" faktycznie trudno się nie zgodzić ze Stevenem Wilsonem, że to jego największe przedsięwzięcie, album o ogromnym rozmachu, na dodatek świetnie przemyślany. Nie jest on może jego szczytowym osiągnięciem, ale stanowi pozycję obowiązkową nie tylko dla fanów artysty, lecz także dla wszystkich miłośników ambitniejszych dźwięków. Muzyczny Świat Według Wilsona może i jest obłąkany, ale za to piękny i niezwykle inspirujący. Biegnijcie do sklepów już 26 września!

Jurek Gibadło