Choć „Deus Ex Machina” ukazał się w ramach „Archive Series” wydawnictwa Requiem Records, czyli serii zajmującej się wyławianiem z niepamięci historii mniej lub bardziej istotnych przedstawicieli polskiej sceny muzycznej, to Agressiva 69 po dziś dzień ma się całkiem dobrze.
Zespół jest artystycznie czynny – wprawdzie ostatnią studyjną płytę „Ummmet” wydał w 2012 roku, ale wciąż koncertuje i cieszy się niezgorszą estymą. Niemniej debiut prekursorów polskiego industrialnego rocka od dawna nie był dostępny w regularnej dystrybucji. Pierwotnie „Deus Ex Machina” ukazał się na kasecie magnetofonowej w 1993 roku pod egidą niemieckiego wydawnictwa SPV. Pierwsze wznowienie na CD natomiast pojawiło się dopiero w 2007 roku, a i to w limitowanym do 500 kopii nakładzie, który najwidoczniej był wystarczający, bo na serwisach aukcyjnych wciąż można znaleźć zafoliowane digipacki. W roku 2019 album zyskał trzeci żywot, bo nie dość, że został zremasterowany przez Piotra Witkowskiego z Exit Studio i wypuszczony na CD, to dodatkowo Requiem Records postanowili materiał wytłoczyć na żółtym winylu, tym samym po raz pierwszy można posłuchać muzyki Agressiva 69 spod igły gramofonowej.
Niszowość „Deus Ex Machina” wydaje się jednak zupełnie zrozumiała, gdy się w ten materiał rzeczywiście wgłębi. Sprawa najważniejsza, to prekursorski dla polskiej sceny kierunek muzyczny prezentowany przez zespół. Przypomnijmy, że jest przełom lat 80 i 90, zdominowany przez chłopaków grających grunge we flanelowych koszulach. Założony w Krakowie w 1988 roku przez Tomasza Grochola i Jacka Tokarczyka Agressiva 69 poszedł w zupełnie innym kierunku – na pewno znali Ministry, prawdopodobnie również The Young Gods, a może nawet raczkujące wtedy Nine Inch Nails. Postanowili grać coś podobnego. Ciężkie gitary Tokarczyka; tworzona na automacie, odhumanizowana perkusja, zazwyczaj bombardująca słuchacza; skrzekliwe, niemal black metalowe krzyki Grocholi; lodowaty, nieprzyjemny klimat i brak jakiejkolwiek melodii – ten zespół nie mógł się podobać. Do tego stopnia, że jego występowi w Jarocinie był przeciwny jeden z dyrektorów, Walter Chełstowski – ostatecznie Agressiva 69 na festiwalu zagrała. Niemniej zespół przetrwał i uważany jest dziś za kultowy, nie tylko wśród miłośników brzmień industrialnych.
Oczywiście debiut dopiero wytaczał drogę, którą Agressiva 69 później ruszyła. Był to formalny eksperyment, granie w ciemno. Dojrzałe brzmienie miało nadejść na kolejnych krążkach. Niemniej to właśnie „Deus Ex Machina” mimo okropnie walących po uszach cyfrą gitar (remaster zatuszował to tylko odrobinę), kiepskich i tanich brzmień automatu perkusyjnego oraz mamroczących, a czasem nawet uroczo zabawnych, niby mrocznych wokali – stał się jednym z kamieni milowych na polskim rynku fonograficznym. Na początku obsypany raczej średnimi recenzjami, z czasem zaczęto nazywać album istotnym, a dziś nawet kultowym. Jego wkład w historię rodzimej sceny rock-metalowej jest potężny. Cóż, proza życia.
Nie będę więc oceniał materiału samego w sobie, ale wznowienie. W przypadku CD „Deus Ex Machina” została zremasterowana, dołożono również trzy utwory bonusowe: dwa covery utworów z płyty w wykonaniu Męczenia Owiec i Astheria oraz jeden współczesny remiks Agressiva 69. Całość wydano chyba trochę za skromnie, bo w składanym na trzy digipacku bez żadnej wkładki z tekstami. Wewnątrz parę współczesnych zdjęć muzyków i kilka nazwisk biorących udział w tworzeniu „Deus Ex Machina”. Krążek zyskał również nową okładkę. Jak na Requiem Records wyjątkowo ascetycznie, choć trzeba mieć na uwadze, że istotą wznowienia jest oczywiście winyl. Jeśli zaś idzie o zawartość to jest to klasyka, początkowa faza muzyki industrialnej, nie tylko zresztą w Polsce. Ważna płyta, którą warto znać.