W najgorszych snach nie spodziewałem się, że Linkin Park, niegdyś ostoja nu-metalu, a do niedawna jeden z filarów mniej lub bardziej stadionowego rocka, zacznie grać miałki, przepełniony trendami i plastikowym brzmieniem pop. Świat się wali.
Nie dociera do mnie, jakim cudem "One More Light" znalazło się na pierwszym miejscu Billboardu, ani tym bardziej, skąd hurraoptymistyczne recenzje w zagranicznej prasie. Branża ma obowiązek temperować niektóre zapędy artystów, albo przynajmniej, wystawić ich pod konstruktywną krytykę. Rozwój i chęć sprawdzenia się w nowej roli to jedno, drugie, to wyjście obronną ręką i bez wstydu ze starcia zespół - fani. Linkin Park, zespół, który dawno porzucił łatkę "młodzieżowego", powinien deklasować konkurencję i potwierdzać swoją pozycję materiałem godnym swojego statusu. A tu proszę, kolejna wpadka. Były eksperymenty z elektroniką i muzyką taneczną, był mały zwrot w stronę metalu, a raczej ciężkiego rocka, ale wszystko to psuje obraz wyklarowany przed laty, a "One More Light", choć na dobrym sprzęcie brzmi potężnie i jak przysłowiowy "milion dolców", nie ma ani jednej kompozycji wartej uwagi. Krążek leci w tle, syntetyczne bębny lekko podbijają linie basu, wokale są puste (gdzie ta chrypa Chestera?), wyprane z emocji (nawet Shinoda!) i bliżej grupie do znanego fanom Fort Minor, niż do prawdziwego zespołu rockowego.
Chciałbym jednak zaznaczyć, że pogodziłem się z tym, iż metal, wściekłe agresywne riffy i mocny beat nie są już domeną Linkin Park. Mało tego, nie oczekuję petard pokroju "Faint" i mam świadomość zmian, ale pop musi być dobry i tego standardu muzycy z Agoura Hills nie spełniają. W sieci zawrzało, w komentarzach pod singlami na YouTube dziwią się nawet najbardziej zagorzali fani, którzy zastanawiają się, kiedy czeka nas kolaboracja z Fergie lub inną wokalistką-wynalazkiem. Skoro o tym mowa, goście specjalni, cechująca się anielskim głosem Kiiara oraz raperzy Stormzy i Pusha T w żaden sposób nie ratują nowego oblicza grupy. Rap zawsze był mocnym punktem stylu Linkin Park, ale był to element przemyślany, o pokrętnym flow współgrającym z pracą gitar. Obecnie wyprano go zarówno z błyskotliwości jak i elastyczności w aranżu, na rzecz prostoty i wkupienia się w łaskich młodych fanów hip-hopu. Co do Kiiary, cóż, "Heavy" to najsłabszy numer z całej płyty, miałki niczym wypociny naszych "rasowych" artystów estrady. Ma jednak pewną niewinność, zawartą w głosie młodziutkiej wokalistki, i właśnie tu, jeśli w ogóle, doszukiwałbym się plusów, bo po odpaleniu takiego "Battle Symphony" można dojść do wniosku, że nasz Afromenntal wart jest więcej niż Linkin Park, a góry złota powinni otrzymać jedyni, najlepsi kopiści dawnego LP - Issues.
Skreślam "Bogów nu-metalu" i nie zamierzam dawać im kolejnej szansy? Na razie tak. Nie przeczę, są odważni, mają wręcz wielkie jaja wychodząc do ludzi, wmawiając im, że to jest właśnie to, co chcą robić. Kwestia zaufania (a raczej jego braku) jest tutaj drugorzędna. Są inni, lepsi od Linkin Park, i choć nie są w orbicie moich zainteresowań, więcej buntu i energii łatwiej znaleźć na płytach Twenty One Pilots niż na "One More Light". Tyler Joseph i Josh Dun przynajmniej nie zarzekają się, że nowy album składa się w głównej mierze z gitar. Takich kłamstw nie wybaczam.
Grzegorz Pindor