Mastodon swoimi czterema pierwszymi płytami osiągnął w świecie metalu taką pozycję, że obecnie może nagrywać sobie co zechce.
Od wydanego w 2011 roku "The Hunter" grupa z Atlanty z tego statusu korzysta bez skrupułów, przemycając na kolejnych albumach coraz więcej chwytliwych melodii. "Emperor of Sand" jest już trzecią płytową odsłoną tego bardziej "piosenkowego" oblicza Mastodon.
Odkąd dowiedziałem się, że przy okazji nowej płyty zespół powrócił do współpracy z Brendanem O’Brienem, producentem odpowiedzialnym za moje ulubione "Crack the Skye" mocno ostrzyłem sobie zęby na nowy materiał. To zresztą nie jedyny powrót do przeszłości, jaki Mastodon zafundował słuchaczom. "Emperor of Sand" to bowiem koncept-album, tak jak cztery pierwsze "klasyczne" krążki grupy. Motywem przewodnim tym razem walka z bezlitośnie upływającym czasem, który symbolizuje tytułowa pustynia i jej "Imperator". Nowa muzyka Mastodon nie pierwszy raz w historii grupy ma charakter autoterapii, która pomagała dźwignąć się z osobistych tragedii. "Emperor of Sand" dedykowany jest pamięci matki gitarzysty Billa Kellihera, która przegrała nierówny bój o życie z "pustynnym siepaczem", którym był nowotwór.
By pokazać całą paletę emocji związaną z tymi zmaganiami ekipa z Atlanty użyła środków wyrazu, które są niejako wypadkową jej całej dyskografii. Ci, którzy uważają, że Mastodon już dawno przestał być metalową załogą niech odpalą sobie "Andromedę" czy "Scorpion Breath". Na drugim biegunie mamy natomiast kolejnego kandydata na radiowy hicior, czyli "Show Yourself". To, że muzycy wybrali ten brzmiący jak Foo Fighters, zupełnie niereprezentatywny dla reszty albumu kawałek na pierwszy singiel też jest rodzajem zgrywy z twardogłowych fanów "starego" Mastodon. Jak zawsze w przypadku tej formacji świetnie wypadł epicki, prawie ośmiominutowy zamykacz - "Jaguar God". Dla mnie najciekawszy jest jednak środek "Emperora", a dokładnie utwory od czwartego do szóstego, czyli "Steambreather", "Roots Remain" i "Word to Wise". Znajdziemy tu elementy, które stanowiły o sile takich płyt jak "Blood Mountain" czy przywoływana już "Crack the Skye". Do potężnych uderzeń gitar w zwrotkach prowadzonych wokalem Troya Sandersa zmieszanych ze space i prog-rockowymi fragmentami, dołożony został w tych kompozycjach jeszcze element obowiązkowy Mastodon po 2011 roku, czyli cholernie chwytliwe refreny śpiewane przez perkusistę Branna Dailora.
Miszmasz wszystkich dotychczasowych odcieni Mastodon, na "Emperor of Sand" bywa jednak także mdły, czego przykładem są nudne "Precious Stones" i "Ancient Kingdom". Minus należy się chyba też za najbardziej nijaki otwieracz w karierze w postaci "Sultan’s Curse". Te drobne wpadki nie psują jednak ogólnego bardzo dobrego obrazu nowego materiału grupy. "Emperor of Sand" to blisko godzina wyśmienitego, ciężkiego, wirtuozerskiego technicznie i jednocześnie melodyjnego grania. Hejterzy oczywiście "miękkej" wersji Mastodon nie uznają, ale ekipa Atlanty może ich mieć przecież w głębokim poważaniu. Statystyki przekrojowego portalu Metacritic pokazują, że "Imperator" jest póki co najszerzej dyskutowaną i jedną z najlepiej ocenianych metalowych płyt roku. Idę o zakład, że w grudniowych podsumowaniach będzie podobnie.
Maciej Pietrzak