"Przygotowujemy kilka rzeczy. Ukaże się koncertowe DVD, mamy też kolejne koncertowe DVD i jeszcze jedno... Mamy teraz tak dużo koncertowych DVD, że musimy poświęcić im trochę czasu" - rok temu mówił Richard Z. Kruspe. "In Amerika" to pierwsze z nich. Zapewne nie ostatnie.
Kilka dni temu minęło sześć lat od premiery ostatniego studyjnego albumu Rammstein. Wprawdzie opublikowane niedawno zdjęcie ze studia ożywiło nadzieje fanów, że zespół budzi się z tego przydługiego zimowego snu, ale przecież Niemcy nie osiągnęliby takiego sukcesu bez odpowiednio rozwiniętego zmysłu marketingowego. A jedna z żelaznych zasad muzycznego show-bizu brzmi: 'przypominaj o sobie'. Najlepiej jakąś zapchajdziurą, dla niepoznaki zwaną "niespodzianką dla fanów".
Tę funkcję doskonale pełnią więc na przykład: nowy singiel (wersja dla pracusiów), składanki hitów (wersja dla leni) bądź b-side'ów, rarów i innych rechów (wersja dla ambitnych - już w przygotowaniu), albo też kompilacje teledysków. Na to ostatnie rozwiązanie nie wszyscy mogą jednak sobie pozwolić (Rammstein oczywiście mógł), ale tu w sukurs przychodzi najlepsza opcja - koncertówki. Rammstein w ciągu ostatnich lat przerobił już większość tych scenariuszy, ale różnica między nim a innymi kapelami polega na tym, że nawet w przypadku wypełniaczy dyskografii miłośnicy Rammstein dostają produkt najwyższej jakości, o czym świadczyło choćby monumentalne, pięknie prezentujące się i trwające ponad siedem godzin wydawnictwo "Videos 1995 - 2012". "In Amerika" - pierwsza koncertówka od premiery "Völkerball" sprzed dziewięciu lat, to również bardzo solidna robota.
Oczywiście i tym razem zespół sięgnął do archiwów - zresztą zdaniem niektórych zbyt płytko, ale poczekajmy, co jeszcze wykopią - i wydobył na światło dzienne koncert z Madison Square Garden z grudnia 2010 roku, gdy Niemcy wciąż promowali ostatni album "Liebe ist für alle da". Trudno powiedzieć, dlaczego wyprzedany, spektakularny gig nakręcony profesjonalnie przy użyciu mnóstwa kamer powędrował na półkę na tak długi czas, ale co się odwlecze... A ponieważ sam koncert, zgodnie ze standardami Rammstein, to za mało, na krążkach umieszczonych w pięknym kilkupanelowym digipacku znalazł się również film dokumentalny opowiadający o trudnej miłości muzyków zza żelaznej kurtyny do Ameryki oraz, jako skromny bonusik, dokument o realizacji ostatniej płyty studyjnej. A całość - w szczytnym celu - odpowiednio podpompowana lekko naciąganą ideologią.
Seans filmu pozostawia bowiem wrażenie, że tak naprawdę Rammstein nie łączyło z Ameryką aż tak wiele, jak zdaje się sugerować otoczka towarzysząca "In Amerika". Owszem, Trent Reznor, David Lynch, sukces singla "Das Ich", a przede wszystkim ważniejsza dla Amerykanów teatralność i widowiskowość koncertów, otworzyły Niemcom drzwi na tyle szeroko, że stali się czymś w rodzaju egzotycznej zamorskiej sensacji, ale podczas zaledwie dwóch tras koncertowych po Nowym Świecie zespołowi nie udało się wystarczająco umocnić tego statusu. Film nie wyjaśnia jednak dokładnie, poza ogólnikami w rodzaju 9/11, co tak naprawdę sprawiło, że ten świetnie zapowiadający się romans został dekadę temu przerwany, czemu kapela dała później gorzki wyraz choćby w prześmiewczym singlu "Amerika". Nic dziwnego, że spektakularny powrót po latach na amerykańską ziemię i to od razu do legendarnej nowojorskiej hali posłużył jako doskonałe zwieńczenie tej historii, niestety szytej trochę zbyt grubymi nićmi. Tak czy owak, nie zmienia to faktu, że dokument jest interesujący, wypełniony rzetelnymi faktami i obowiązkowymi anegdotkami oraz ujęciami zza kulis.
Bombastyczny, wyreżyserowany w każdym calu, pełen ognia, fajerwerków i teatru spektakl z Madison Square Garden pod względem realizacyjnym spełnia wszelkie standardy współczesnych, a przy tym nieco zbyt sterylnych i idealnie dopieszczonych produkcji. Rammstein to koncertowa bestia, a kto kupuje ich dawno wypracowaną konwencję, nie powinien poczuć się zawiedziony. Jedynym potencjalnym źródłem rozczarowania może być, a jakże, dobór setlisty cierpiącej w mojej ocenie na nadreprezentację materiału ze słabego przecież "Liebe ist für alle da". Trochę trudno przeboleć, że w sytuacji, gdy w programie zabrakło miejsca choćby dla "Mein Teil" czy "Asche zu Asche", zespół zdecydował się na przykład na koszmarny "Frühling In Paris", ale okazywana już od debiutu słabość Rammstein do kiepskich balladek to temat na inny tekst. "In Amerika" zachowuje aktualność i bardzo dobrze spełnia swą rolę dowodząc, że zespół nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Ciekawe, co dalej? Nowy materiał czy ponowne spojrzenie do archiwów?
Szymon Kubicki