Gotowi na czterogodzinną randkę z Davidem Bowie? W takim razie bez chwili wahania sięgnijcie po składankę "Nothing Has Changed".
Dziesięć lat - przed tak długi okres milczał jeden z najważniejszych artystów w historii rocka. W XXI wieku to praktycznie wieczność. Nie można więc mieć pretensji do dzisiejszych nastolatków, którzy w dwa miesiące są w stanie zapomnieć o swoim niedawnym idolu, że o twórczości Bowiego wiedzą niewiele, bądź też nic.
Odkąd w styczniu 2013 roku monsieur David postanowił powrócić do muzycznego życia znakomitym krążkiem "The Next Day", zainteresowanie jego często niełatwą twórczością znacznie wzrosło. Efektem wysyp biografii, artykułów o Mistrzu i wspominkowych płyt. Bowie postanowił sam odpowiedzieć na zapotrzebowanie i przygotował składającą się z trzech płyt (w niektórych wersjach - z dwóch) kompilację zremasterowanych singli i największych przebojów.
59 utworów za rączkę prowadzi nas przez wszystkie okresy w karierze Brytyjczyka. Zaczynamy od czasów współczesnych, a konkretnie od zupełnie nowego kawałka "Sue (Or in a Season of Crime)". Świeżynka niewiele odbiega od ostatniego studyjnego materiału Davida, wędruje w kierunku jazz-rocka, choć z odrobiną szaleństwa przywodzącą na myśl dokonania Scotta Walkera.
Z każdą kolejną partią utworów przenosimy się w coraz bardziej odległe czasy, od krążków "The Next Day" i "Reality" zaczynając, na singlu "Liza Jane" (to pierwsze solowe nagranie Bowiego) kończąc. Po drodze natrafiamy na największe przeboje artysty, z "Let's Dance", "China Girl", "Under Pressure", "Heroes", "Starman", "Space Oddity" i "The Man Who Sold The World" na czele. Przypominamy sobie wszystkie wcielenia Brytyjczyka, zarówno te popowe, typowo rockowe, jak i ociekające alternatywą.
W przeciągu czterogodzinnej retrospekcji "Nothing Has Changed", każdy fan Bowiego odświeży sobie wiedzę na temat jego niebanalnej muzyki i składów, z którymi grał, a rockowa młodzież zrozumie, dlaczego niejednej artysta trzyma w domu ołtarz na cześć Davida.
Jurek Gibadło