Powielamy wzorce. Przy codziennym nawoływaniu do "bycia sobą", paradoksalnie tracimy na oryginalności. Zbiór zachowań, wachlarz osobowości, chcąc nie chcąc łatwo nas zaszufladkować - wystarczy choć raz ulec modzie. Oszałamiający komercyjny (i artystyczny, ale to mniej ważne) sukces drugiej płyty Amy Winehouse zachęcił wytwórnie do gorączkowych poszukiwań pieśniarek o równie charakterystycznej barwie głosu i z podobną skłonnością do pisania utworów w murzyńskich rytmach.
Na fali popularności "Rehab" wypłynęło "Mercy"- wiecznie zaćpaną Amy zastąpiono potulną jak baranek Duffy. Gdy ta pierwsza wciąż nie może zejść na drogę prowadzącą do studia nagraniowego, ta druga wpisuje się znakomicie w rolę "własnego pierwowzoru" i głosem zdartym niczym winylowa płyta o wadze 180 gramów, wyśpiewuje "Endlessly", album-następcę swego debiutanckiego krążka "Rockferry".
Winyl 180 gramów to hasło-klucz do rozszyfrowania albumu "Endlessly". Zaledwie półgodzinny nowoczesny materiał zaaranżowany na dawną nutę, idealnie zamyka się w ramach czasowych płyt nagrywanych onegdaj przez murzyńskie zespoły dziewczęce. Tematyka utworów również skłania się bardziej ku typowym nastoletnim rozterkom serca niźli poważnym dywagacjom kobiety doświadczonej (tę strefę Duffy przezornie zostawia Amy Winehouse). Są więc opowieści o chłopakach ("My Boy"), o zawodach miłosnych ("Too Hurt To Dance"), o marzeniach o księciu z bajki ("Endlessly") czy choćby o nastoletniej ciąży ("Keeping My Baby"). Ostatni z wymienionych rzecz jasna natychmiast wzbudzi skojarzenia z pamiętnym "Papa Don't Preach" Madonny, tym bardziej że jego współproducentem jest Stuart Price, sławny w pewnych kręgach DJ będący w swoim czasie muzyczną prawą ręką pani Ciccone. Skoczny utwór z wyraźną partią skrzypiec (znów znajomo?) jest jednym z faworytów na kolejny singiel i istnieje spora szansa, że powodzeniem przebije fajne "Well Well Well", które wybrano na zwiastun całego albumu. Skorośmy już dotarli do "Well Well Well", warto wspomnieć o udziale The Roots w nagraniu tego utworu. Amerykański skład hip-hopowy wziął odpowiedzialność za sekcję rytmiczną i trzeba przyznać, że spisał się doskonale! Piosenka wyszła tak dobrze, że możemy uznać ją za oficjalną członkinię tria najlepszych piosenek Duffy, tuż obok "Mercy" i "Rain On Your Parade".
Mieszanka starego (winyl) z nowym (180 gramów) wychodzi zawsze na dobre. Dojrzali słuchacze w nostalgii za brzmieniami swej młodości pójdą za każdym old-schoolem, a ci mniej wiekowi z zainteresowaniem sięgną po rzecz choć minimalnie odbiegającą od panującej w danej chwili normy. I tak tworzą się nowe trendy, które powielają schematy sprzed lat, tak dawni pionierzy znajdują swoich współczesnych naśladowców. Spece od reklamy i marketingu tylko czekają, by zbić kapitał na sezonowej gwieździe i dostajemy potem wynalazki typu składanki "Amy's House" czy zastęp piosenkarek pokroju Duffy.
Jeśli nowy album walijskiej piosenkarki nie trafi pod choinkę, mimo swego oczywistego muzycznego uroku i "świątecznej" okładki, na horyzoncie już widać rozbłyskającą nową gwiazdkę, niejaką Rebeccę Ferguson, uczestniczkę jednego z brytyjskich telewizyjnych konkursów wokalnych, której śpiew idealnie może zastąpić w przyszłości nagrania i Amy, i Duffy. Póki co, buszując po sklepach płytowych, chociażby w poszukiwaniu prezentów gwiazdkowych, nie dajmy się zwieść - przed każdą z topowych obecnie pieśniarek była wcześniej inna, równie popularna. Kupując "Endlessly" nie zapominajmy, że nie byłoby tej płyty, gdyby nie Amy Winehouse, Macy Gray, Lauryn Hill, Dusty Springfield czy Sarah Vaughan; każda w swoim czasie oryginalna acz z jego upływem jednak łatwo "duplikowalna". I rzecz najważniejsza w temacie muzycznej oryginalności: kupuj tylko oryginalne płyty, nawet tych artystów, którzy bezwstydnie kopiują innych. Be original, endlessly buy the originals!
Marcin Recko