Hurts

Happiness

Gatunek: Pop

Pozostałe recenzje wykonawcy Hurts
Recenzje
2010-09-24
Hurts - Happiness Hurts - Happiness
Nasza ocena:
7 /10

Szczęście. Niby wszyscy znają to słowo, ale chyba niewielu potrafi je zdefiniować. Dla każdego oznacza też inną osobę, wydarzenie lub miejsce, coś pozytywnego. Ale czy szczęście może mieć odcień depresji? Czy szary może być najpiękniejszym z kolorów?

Przewrotny tytuł, okładka ociekająca chłodem emocjonalnym i nostalgią. Do tego hit, który gra większość Polskich stacji muzycznych - od tych rockowych, po te bardziej popularne i skierowane do szerszej (zaryzykuję stwierdzenie mniej wymagającej) publiki. Spory szum medialny wokół całego albumu, etykietka objawienia brytyjskiej sceny muzycznej. Brzmi jak przepis na sukces? Czy spekulacje i sam rozgłos wystarczy, aby zachęcić do kupna albumu? Przysporzyć rzeszy fanów?

Mimo, iż nie jestem wielką fanką popu, to uważam go za najtrudniejszy gatunek do tworzenia muzyki. Dlaczego? Zastanówmy się z czym kojarzy się pop? Madonna? Michael Jackson? Kilka gwiazd i gwiazdeczek, oraz świetni spece od majstrowania przy guziczkach w studio? Wujek playback? Jeśli już ustaliliśmy zeznania, to należy wziąć pod uwagę, iż pop jest prawdopodobnie najczęściej wybieranym przez artystów gatunkiem. Wszelkie jego hybrydy krążą wokół podobnego schematu, przez co stworzenie innowacji jest bardzo utrudnione. Nie wiem czy nawet ktoś jej oczekuje.

Hurts weszło przebojem (dosłownie i w przenośni) na listy przebojów. Myślę, że większość słuchających radio słyszała utwór "Wonderful life". Jeśli chodzi o wybór go na drugi singiel promujący album - strzał w 8, z lekkim draśnięciem stawu kolanowego (według recenzentki powinien wyjść jako pierwszy). Zdecydowanie najbardziej wyróżniający  się  spośród pozostałych kompozycji, wpadający w ucho, prosty w odbiorze, z niegłupim tekstem, choć dość prostym. Ci, którzy wsłuchali się w ten utwór nieco bardziej prawdopodobnie spędzili chwilę lub dwie kontemplując swoje życie, zastanawiając się jak to jest z tym szczęściem.


Na początku mego wywodu napisałam, iż dla każdego szczęście oznacza coś/kogoś innego. Tyle, że większość ankietowanych niczym w Familiadzie prawdopodobnie wskazała by miłość jako pierwszą pozycję w rankingu. Tymczasem duet w składzie Theo Hutchcraft i Adam Anderson funduje nam ogromny znak zapytania przy tej pozycji. What is love? Pytanie zawarte w pierwszym singlu z "Happiness" zatytułowanym "Better then love" okazuje się wyjątkowo zadziwiające. Niby każdy wie, a jakoś ciężko to jednoznacznie zdefiniować. W moim odczuciu tekst może być również interpretowany na wiele sposobów, tak jak wieloraka może być miłość. Inaczej kocha się dziecko, inaczej swój obiekt westchnień i zażaleń, a jeszcze inaczej ukochaną parę butów (komplet narzędzi - zakreśl właściwe), albo potrawę. A może po prostu słowa "kochać" i "miłość" są po prostu nadużywane i  uległy dewaluacji? Gdyby ktoś potrzebował pilatesu dla synaps, to polecam zażartą dyskusję o znaczeniu słów "Better then love".

Z kolei "Silver lining" otwierające album wbrew całej nieco katatonicznej otoczki wokół albumu daje spory zastrzyk energii, który z pewnością przyda się do przebrnięcia przez cały album. Oczywiście, jest to bardzo ciekawa przeprawa, choć czasami można poczuć się przytłoczonym mrokiem i szarością tego zestawu. Album składa się z 11 kompozycji (plus przykitranego jak sama nazwa wskazuje bonus tracku), które z pewnością będą sporą dawką szczęścia dla osób które poszukują  innowacji, chwili kontemplacji oraz potrafią przedrzeć się przez zakłamany obraz krzywego zwierciadła bez uszczerbku na własnej psychice. Słuchając tej płyty odniosłam wrażenie, iż poziom mojej dopaminy gwałtownie spadał. Nie nazwała bym jej nastrojową (płytę, nie dopaminę), ani nadającą się do słuchania podczas czytania książki. Ta muzyka jest w stanie skupić całą uwagę słuchacza, egoistycznie nie dopuszczając do niego/niej innych bodźców. Niczym rozkapryszony jedynak domaga się uwagi i skupienia. Album zdecydowanie nie jest taki prosty za jaki mógłby uchodzić po jednokrotnym przesłuchaniu. Owszem. Pomysły na kawałki są widocznie zaczerpnięte chociażby z Depeche Mode, aczkolwiek Hurts wzięli ze swoich inspiracji to, co najlepsze, jednocześnie dodając od siebie sporo inwencji twórczej. Teksty zawarte w owych nastu utworach są idealne w swej prostocie. Chwilami może nieco kiczowate, ale zdecydowanie jadalne i do przetrawienia.


Kolor szary, który zdominował okładkę i moje odczucia wobec tego albumu okazuje się być bardzo ciekawym.  Z całej palety barw ma największą siłę przebicia. Być może dlatego, iż sama barwa powstaje (w najprostszy sposób) z połączenia dwóch kontrastów - bieli i czerni. "Happiness" może budzić bardzo mieszane uczucia. Można go kochać, można być obojętnym niczym tłum w tokijskim metrze, ale zapewne można go i nienawidzić. Ot, kolejny albumik, kolejny hit jednego sezonu.  Być może. Dla mnie Hurts otworzyli okno i przewietrzyli brytyjską scenę muzyczną. Nawet jeśli będą zespołem jednej płyty, jest to płyta którą warto mieć.  

Julia Kata