Sparks

A Steady Drip, Drip, Drip

Gatunek: Pop

Pozostałe recenzje wykonawcy Sparks
Recenzje
Grzegorz Bryk
2020-09-23
Sparks - A Steady Drip, Drip, Drip Sparks - A Steady Drip, Drip, Drip
Nasza ocena:
7 /10

Swój największy hit „This Town Ain't Big Enough for Both of Us” nagrali jeszcze u początku działalności, a i on nie zdobył szczytu brytyjskich list przebojów - zatrzymał się na miejscu drugim. 

Niemniej było to spore osiągnięcie zważywszy, że Sparks musieli do Europy przybyć ze słonecznego Miasta Aniołów przez ocean.

Po drodze i kilkunastu płytach były mniejsze i większe sukcesy, ale nigdy spektakularnego, który zdefiniowałby miejsce Sparks w historii muzyki. A przecież bracia Mael zaczęli pisać piosenki gdy The Beatles wypuścili „Sierżanta Pieprza”. Można zresztą odnieść wrażenie, że nigdy nie pchali się do głównego nurtu i dobrze im było na jego obrzeżach, gdzie mogli bez przeszkód bawić się muzyką, jej formą, wizerunkiem scenicznym i nie tłamszeni przez wielkie wytwórnie oddawać się realizacji swojej oryginalnej i po trosze szalonej wizji dźwięków.

Sparks to jeden z tych wolnych elektronów, który lata sobie od lewa do prawa nigdy się nie zatrzymując. Ciężko sklasyfikować co grają, bo to zwariowana mieszanka stylów i barw nierzadko osiągających formę małych recitali albo bogato zaaranżowanego musicalu, zawsze podanego na dowcipnie i odpowiednio barwnego. Przewija się tu elektronika, dyskoteka, odcienie baroku, glam, a wreszcie synth i art-pop.

Na dwudziestym czwartym studyjnym „A Steady Drip, Drip, Drip” jest to wszystko i jeszcze więcej. Russell Mael w swoim wokalu często odwołuje się do melodyki The Beatles. Zresztą takich nawiązań do przełomu lat 60 i 70 jest tu bardzo dużo, ale sama muzyka brzmi świeżo, żwawo, energicznie, a stylistyka sprzed 50 lat zawodowo została zaciągnięta w XXI wiek, tak że nie czuć stęchlizną. To pokłosie faktu, że Sparks mogą sobie pozwolić na więcej niż współcześni przedstawiciele radiowego popu – stąd na krążku takie dziwadła jak żywcem wyjęte z groteskowego musicalu „Stravinsky’s Only Hit” i „Onomato Pia”, rozjaśniony przeróżnymi dęciakami „The Existential Threat” czy wyjątkowo zwiewny „Lawnmower”. Te formalne odstępstwa nie przeszkadzają piosenkom w słuchalności, bo prócz tego, że są jak na współczesne standardy dziwne, to również przyjemne dla ucha.

Zresztą fajnych, bujających melodii jest tu od zatrzęsienia: „All That”, „Left Out In The Cold”, „Self-Effacing” czy zamykający krążek „Please Don’t Fuck Up My World”. Jak na panów po siedemdziesiątce bracia Mael nie stracili zapału do zabawy i poczucia humoru. Potrafią zadziwić melodią i pomysłami z formą, a klawiszowo-elektroniczne wycieczki Rona to zawsze nieziemska jazda. Dla fanów ambitnego, nieoczywistego popu nowy krążek Sparks to rzecz obowiązkowa.