David Ian "Joe" Jackson pokazuje, że termin "pop" może stanowić ogromny komplement, zwłaszcza w odniesieniu do sztuki dźwięku.
Czesław Mozil powiedział kiedyś - "to, że coś jest alternatywne, nie oznacza wcale, że musi być dobre". Trudno się z tymi słowami nie zgodzić, wszak ogromnym wyzwaniem jest napisanie interesującego popowego numeru. "Popowość" bowiem nie musi być kojarzona z miałkością, tandetą i prymitywizmem, a wręcz przeciwnie - może stanowić hołd dla tego, co wyjątkowe i niepowtarzalne. Taki czynnik odnajduję w muzyce 61-letniego twórcy krążka "Fast Forward".
Przyznam szczerze, że z twórczością Joe Jacksona miałem do czynienia w różnych odstępach czasu, nie śledząc regularnie poczynań artysty. Ilekroć jednak powracałem do jego utworów i albumów, miałem wrażenie, że oto Bóg zesłał na ziemię człowieka niezwykłego, obdarzonego gigantycznym talentem do komponowania "transkontynentalnych" dzieł muzycznych.
Potwierdzeniem tej tezy jest materiał, który znalazł się na najnowszym longplayu Brytyjczyka. Złożyły się na niego cztery EP-ki dedykowane następującym miastom - Nowemu Jorkowi, Amsterdamowi, Berlinowi oraz Nowemu Orleanowi. Co ciekawe, Joe na każdej z części współpracował z innymi muzykami, chcąc w ten sposób oddać klimat określonego miejsca.
Na pierwszy ogień poszedł Nowy Jork. Rozpoczyna się tytułowym utworem, będącym interesującym spojrzeniem na zjawisko przemijania ("fast forward till I understand the age I'm in"). Śpiew Joe, cudowne dźwięki pianina i skrzypiec, a wszystko to okraszone nostalgicznym klimatem - czego chcieć więcej? "If It Wasn't For You" pokazuje, że Jackson jest bez wątpienia jednym z najlepszych współczesnych songwriterów. "See No Evil" to całkiem udany cover piosenki amerykańskich pionierów punka i alternatywy, Television, z kolei "Kings Of The City" budzi we mnie silne skojarzenia z rockmanem, który po wyczerpującym nocnym koncercie popija rano kawę w jednej z knajp "Wielkiego Jabłka".
Początek amsterdamskiej części to wywołujący uśmiech na twarzy (nazwa nieprzypadkowa) "A Little Smile", po którym tempo zwalnia i w oparach tajemniczego kobiecego wokalu, wyłania nam się obraz łódki płynącej przez jezioro otoczone kołyszącymi się pod wpływem chłodnego wiatru drzewami ("Far Away"). "So You Say" jawi się w mej głowie jako historia mima poszukującego miłości w klubie flamenco. "Poor Thing" to pozytywne zakończenie poprzedniej historii (czyt. mim zakochał się z wzajemnością w jednej z tancerek).
Lecimy do Berlina, a w nim "Junkie Diva", "If I Could See Your Face", "The Blue Time" oraz "Good Bye Jonny". Zaczyna się buńczucznie, lekko zawadiacko (podryw w stylu Elvisa P., nie S.). Następnie ma miejsce konfrontacja z przeciwnikiem, którą na szczęście wygrywa nasz bohater. Droga do serca niedawno zdobytej kobiety okazuje się jednak nie taka prosta, bowiem ona wciąż gra niedostępną. Wydaje się, że wszystko stracone i jegomość powinien wracać do hotelu, gdy nagle rolę się odwracają i urocza niewiasta zaprasza go na kilka drinków. Pijany zasypia i budzi się dopiero rano z kartką, na której widnieje napis "Żegnaj". Miało być jak nigdy, a skończyło się jak zawsze...
Cel naszej podróży? Nowy Orlean. Pada ("Neon Rain"). Na lotnisku konsumujemy szybki lunch ("Satellite"), po czym łapiemy taksówkę i jedziemy do naszej dawno niewidzianej kumpelki ze studiów. W głowie pełno myśli, lekki stres ("Keep On Dreaming"), który mija dopiero w momencie przybycia na miejsce. Tam uśmiecha się do nas ona - piękniejsza niż kiedyś. Witamy się czule, wchodzimy do mieszkania, by przy herbacie pooglądać stare zdjęcia i porozmawiać o sztuce. Kończy się stwierdzeniem, że najwspanialszych rzeczy nie da się przewidzieć ("Ode To Joy").
Pięknym to zbiorem dzieł uraczył nas Joe Jackson. Toż to prawdziwy "progresywny pop" (niebanalna muzyczna opowieść charakteryzująca się złożonością form, przy jednoczesnym zachowaniu "piosenkowych" standardów). Może się nie znam, może jestem tylko prowincjonalnym "panem recenzentem", co ledwie kilku nagrań w życiu wysłuchał, a tak się mądrzy, ale wiem jedno - "Fast Forward" należy do tych krążków, które w pełni zasługują na tytuł "płyty roku 2015".
Elvis Strzelecki