Until The Colours Run
Gatunek: Pop
Jesień - ziąb, słota, liście lecą z drzew. Jeśli na tę okoliczność wolicie nie ruszać się z domu, zakopać się w pieleszach i wegetować, druga płyta Lanterns On The Lake ubarwi wam najbliższe miesiące.
Brytyjczycy zauważyli już kilka lat temu, że klimaty dreampopowe mogą znów wrócić do łask słuchaczy (właśnie tego doświadczamy: patrz "ochy i achy" nad nową płytą Mazzy Star), postanowili więc wyprzedzić modę - tworzyli w tym stylu już pięć lat temu. Jednak od zarania swoich dziejów Lanterns On The Lake nie tylko odtwarza dzieła starych mistrzów, ale i podchodzi do gatunku po swojemu, chętnie sięgając po post-rock czy minimalistyczne pieśni na fortepian i głos w stylu (chociażby) ostatnich dokonań Tori Amos.
"Until The Colours Run", druga duża płyta składu, jest kolejnym dowodem na oryginalność Lanterns On The Lake. Jest tu programowo intymnie, bardzo minimalistycznie, ale i przestrzennie. Zespół używa całego spektrum instrumentów (od gitar i pianina po skrzypce i akordeon), ale sięga po nie niezwykle rozważnie, starannie układa melodie i aranżacje, by były jednocześnie pięknie, ale i nieprzeładowane. W efekcie kolejne kompozycje lekko płyną, idealnie uzupełniając się z krajobrazem zza okna.
Po nagraniu debiutanckiej płyty, "Gracious Tide, Take Me Home", ze składu odeszli bracia Brendan i Asam Sykes, przez co zmieniła się tez muzyka kwintetu. Teraz ma w sobie więcej dynamiki - "The Buffalo Days" oprócz charakterystycznych tremolo gitarowych atakuje słuchacza gęstym okładaniem werbla, czuję się, jakbym słuchał Explosions In The Sky. Utwór tytułowy z kolei to najbardziej podniosła, ale i zwiewna piosenka Lanterns On The Lake w ich krótkiej karierze: subtelny wokal Hazel Wilde nadaje jej lekkości, ale partie smyków i żwawa sekcja rytmiczna wynoszą ją na poziom stadionowego hymnu, choć na stadionach ani dream popu, ani post-rocka się nie słucha.
W drugiej połowie "Until The Colours Run" wyhamowuje, staje się dość monotonne. Tak jak wspomniałem: do zobrazowania aury za oknem takie "Picture Snow" czy rozmarzone "You Soon Learn" nadają się idealnie, ale gdy słucha się ich pod rząd, zaczynają troszkę nudzić. Stąd mój początkowy zachwyt nad płytą Lanterns trochę przygasł. Niemniej i tak z przyjemnością polecę ją wszystkim, którzy wciąż lubią zasłuchiwać się w dream popie, a przy okazji są fanami post-rocka. Tak ciekawego połączenia obu gatunków ze świecą szukać!
Jurek Gibadło