Rod Stewart długo kazał fanom czekać na nowy, autorski materiał. Minęło właśnie dwadzieścia lat od ukazania się "Vagabond Heart", ostatniej płyty, pod którą ten dinozaur pop-rocka mógł się jako autor utworów, choć nie wszystkich, podpisać.
Możliwe, że trzeba by było czekać jeszcze dłużej, bowiem sam artysta przyznaje, że wydanie "Time" zbiegło się z jego autobiografią i nie jest to zwykły zbieg okoliczności. Tak czy owak, mamy do czynienia z najnowszą płytą Roda Stewarta, choć nie ma za bardzo się z czego cieszyć.
Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy, jest przyjemna okładka. Rod Stewart niczym samotny rock'n rollowiec przechadza się z gitarą po plaży, a morze zaciera jego ślady. Niestety wrażenie obcowania z kameralną, skierowaną do wrażliwego słuchacza sztuką wycina w pień kilka utworów, zapożyczonych prosto z imprezy w remizie strażackiej i to na dodatek z jej schyłkowej fazy. Kawałki w rodzaju "She Makes Me Happy", "Can't Stop Me Now", "Beatiful Morning", "Sexual Religion" czy "Make Love To Me Tonight" stawiają słuchacza w pozycji durnia, zastanawiającego się nad fenomenem autora tak koszmarnie niestrawnych utworów. Trudno bowiem nie dostać mdłości od tak prymitywnych i przewidywalnych aranżacji z nudnymi melodiami i tandetnymi partiami wokalnymi Stewarta.
Do przyjemnych utworów należy "It's Over" z urozmaiconymi zwrotkami, wpadającą w ucho melodią i dobrze dobraną grą instrumentalną. Niestety jednak, nawet ten kawałek słabo przebił się przez otępiającą produkcję wydawnictwa. Doprawdy nie wiem jaką karę trzeba by było nałożyć na producenta "Time", by zrozumiał swój błąd. Całość brzmi tak, jakby podstawowym odtwarzaczem płyty miał być stary telefon komórkowy i z taką myślą przygotowano większość kompozycji. Jeszcze jako tako wypadają te akustyczne, ale pozostałe porażają wręcz brakiem selektywności i płaskim brzmieniem instrumentów i wokalu.
To nie tak, że wszystko na "Time" jest złe. Rod Stewart śpiewa znakomicie (choć nie wiem, czy to nadal jego zasługa, czy studia), a technicznie wszystko jest zagrane również bardzo dobrze. Cóż z tego, skoro kompozycyjnie prawie cała płyta jest nie do przyjęcia, nie mówiąc już o nieprzyjemnej produkcji. Album należałoby więc polecić zagorzałym fanom artysty, którzy może byliby w stanie przymknąć oko na wiele niedoskonałości.
Kuba Chmiel