Weterani niemieckiego heavy metalu powracają z nową płytą. Poprzedni album, "Blood of the Nations", ukazał się dwa lata temu i z miejsca został uznany za jedną z najlepszych (jeśli nie najlepszą) płyt zespołu.
Nic dziwnego, że "Stalingrad" był pozycją oczekiwaną, a jej premierę poprzedziła europejska trasa koncertowa Accept, w ramach której zagrali też w Polsce. Jak prezentuje się nowe wydawnictwo klasyków heavy metalu?
"Stalingrad" to zwarty, równy, bardzo dobry materiał. Otwierający krążek utwór "Hung, Drawn and Quartered" to speed metalowa petarda. Do szybkich temp zespół powraca jeszcze kilkakrotnie. Dominuje jednak klasyczny heavy metal, przywodzący na myśl europejskich klasyków gatunku (wspomniany Saxon, Iron Maiden czy rodzime TSA). Oprócz więc "czadów" są też spokojniejsze ballady ("Shadow Soldiers"), także potencjalne metalowe przeboje ("Stalingrad", "Revolution"). Krótko mówiąc - jeśli znacie i lubicie Accept, to wiecie czego się spodziewać. Na tej płycie jest dokładnie tak jak na ich najlepszych albumach, co cieszy, bo nie jest tak oczywiste w przypadku kapeli grającej już 40 lat.
Jako temat przewodni Accept wybrali tym razem wojnę i rewolucję rosyjską. W tytułowym utworze zacytowali nawet fragment radzieckiego hymnu. Na forach miłośników heavy metalu nie milkną zachwyty nad tym wyborem - dość oryginalnym jak na tego rodzaju muzykę. Nie ma się jednak co łudzić, że pełni on w tym przypadku inną rolę, niż czysto estetyczną. Po prostu ta tematyka dobrze współgra z heavy metalową muzyką, zwrot "join the revolution" dobrze się wykrzykuje, niekoniecznie głębiej się nad nim zastanawiając. Nie jest to oczywiście wada, bo taka już jest konwencja gatunku i albo się ją akceptuje, albo nie.
Nowy krążek Accept to 10 wpadających w ucho utworów. Niektóre są dość długie - wieńczący album "The Galley" trwa aż 7,5 minuty. Mimo to żaden z nich nie wywołuje znużenia. Za wyjątkiem może czysto balladowych momentów Accept unika ckliwości i patosu, dzięki czemu słuchanie "Stalingradu" jest czystą przyjemnością. Można zaryzykować opinię, że w swojej kategorii to jedna z najlepszych płyt ostatnich lat. Pozycja obowiązkowa dla fanów klasycznego heavy metalu.
Krzysztof Kołacki
Zdaniem Konrada Sebastiana Morawskiego
Od debiutu Accept minęły trzydzieści trzy lata, owocne w liczne wydawnictwa, a także perturbacje w składzie, rozstania i powroty. Dzisiaj muzycy Accept powrócili z trzynastym albumem “Stalingrad".
Zespół, tak jak przy premierze “Blood Of The Nations" z 2010 roku, premierowy krążek nagrał w składzie z gitarzystą Wilkiem Hoffmannem i basistą Peterem Baltesem, a więc muzykami pamiętającymi czasy debiutu. Stanowisko na drugim wiośle uzupełnia Herman Frank, a sekcję wokalną i perkusyjną muzycy bez wielkiej przeszłości w Accept, czyli wokalista Mark Tornillo i perkusista Stefan Schwarzmann.
Temu heavymetalowemu kwintetowi przed dwoma laty udało się stworzyć przyzwoity krążek i podobnie jest również w przypadku “Stalingrad". Jedenaście kompozycji (tyle liczy wydanie limitowane), nad których produkcją ponownie czuwał Andy Sneap, zostało utrzymanych w heavy n’ speed metalowym stylu. Znalazły się tutaj szybkie i zadziorne petardy pod postacią “Hung, Drawn and Quartered", “Flash to Bang Time", “Revolution" czy “The Quick and the Dead" (świetny bas Baltesa!), a także utwory rozbudowane o znacznym stopniu ciężkości i mniej oczywistych rozwiązaniach. Wszak w tytułowym “Stalingrad" mogą zachwycić liczne, wpisujące się niemal w klimat groove, gitarowe manewry, a kolejne urozmaicenie stanowią zdradliwie brzmiące syreny w “Hellfire". Natomiast w najdłuższym, ponad siedmiominutowym “The Galley", wykształcił się powolny, walcowaty klimat niespodziewanie przerwany czymś, co można by określić instrumentalną partią melancholii.
Dobrze brzmią wokale Marka Tornillo. Wokalista świetnie opanował zarówno zadziorności i zaciągnięcia przy szybkich kompozycjach, jak i mocniejsze partie przy utworach ciężkich, a także zupełnie czyste linie wokalne przy nielicznych fragmentach balladowych, przede wszystkim w balladozaurze “Shadow Soldiers". Nie jestem specjalnym fanem wsparcia w formie chórków, ale w przypadku Accept taki zabieg wypada nieźle i nie jest zbyt nachalnie proponowany przez zespół. Niemniej, co wcale nie stanowi zaskoczenia, nowe dzieło Accept ponownie należy do gitarzystów. To właśnie po ich stronie leżą główne atuty tego materiału. Hermann Frank i przede wszystkim Wilk Hoffmann zainwestowali w całe mnóstwo znakomitych riffów i solówek, które niemalże rozerwały album. Nie zdołałem naliczyć, ile tych ostatnich znalazło się na “Stalingrad", ale jest pewne, że do każdego kawałka wspominany duet wepchnął co najmniej dwa efektowne solo. Podoba mi się również kierunek, w którym zmierzają Niemcy, bo można odnieść wrażenie, że w porównaniu do ostatniej płyty znacząco rozciągnęli utwory, nadając im znacznie więcej przestrzeni.
“Stalingrad" to dobra pozycja w dyskografii Accept. Heavymetalowcy z Solingen pomimo upływającego czasu wciąż doskonale sobie radzą, zarówno na deskach koncertowych, jak i w studio. W tym kontekście należy przede wszystkim wspomnieć o będącym kilka lat po pięćdziesiątce Wilku Hoffmannie, dla którego czas chyba się zatrzymał gdzieś w okolicach “Balls To The Wall" i “Metal Heart".
8/10
Konrad Sebastian Morawski