Emmure

Speaker of The Dead

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Emmure
Recenzje
2011-02-17
Emmure - Speaker of The Dead Emmure - Speaker of The Dead
Nasza ocena:
7 /10

Wielu skreśliło Emmure już przed wydaniem ''Felony'', albumu poprzedzającego ''Speaker of The Dead''. Cóż, z niektórymi opiniami można było się zgodzić, ale z całą pewnością nie skreślać grupy Frankiego Palmieri.

Kontrowersyjny beef z The Acacia Strain - o to, kto i czy gra na modłę jednych lub drugich, zakończył się mordobiciem, i rzekomym spokojem, ale trącał to pies, bo na dzień dzisiejszy Emmure udowadnia, że gra nie dość, że inną muzykę, to i znacznie odbiega od TAS brzmieniowo.

Na album składa się aż piętnaście kompozycji, z czego większość i tak nie trwa dłużej jak dwie lub dwie i pół minuty. To dość ciekawe urozmaicenie, wszak przecież Emmure jak do tej pory stawiało na klasyczne trzyminutowe petardy, z niekończącymi się breakdownami. Odnośnie tego ostatniego, ten element w ogóle się nie zmienił, ba! Jestem w stanie pokusić się o stwierdzenie, że redukcja czasu trwania utworów, w dziwny sposób pozwoliła im upchnąć jeszcze więcej mostków jak i tożsamego dla nich samych groove.

Oczywiście, najprościej mówiąc, trzy czwarte materiału grane jest na klasycznej pustej strunie (0-0-0-0-0), jak choćby ''Solar Flare Homicide'', zdecydowany hicior i mój osobisty numer jeden, do którego niedawno nakręcono bardzo penerski teledysk, gdzie Frankie z całymi zastępami ziomów w czapkach new era, buja się niemiłosiernie do prostej jak budowa cepa chłosty, sianej przez resztę jego kolegów. Jedna z kluczowych fraz ''I see a fire in the sky'', wymawiana przez frontamana tuz przed podkręceniem tempa, na długo pozostaje w pamięci.

Ale, co bardzo ciekawe, Emmure, przypomniało sobie o klimacie, co w pewnym sensie pozwala na reminescencje związane z debiutem. Wszystko to za sprawą nieco topornego, ale rozbudowanego, nawet psychodelicznego ''Bohemian Grove'', czy ''Last Words To Rose'' - utrzymanego w średnim tempie neckbreakera z po prostu ładną melodią, będącą motywem przewodnim. I tak można mnożyć do bólu, bo każdy z utworów czymś się wyróżnia - czy to klasycznie już połamaną pracą sekcji rytmicznej (chyba atut całego zespołu), czy to skrzętnie ukrywanymi melodiami, zapętlonymi efektami, samplami z gier/filmów (pamiętne ''Round one, Fight!) czy, co raczej nikogo nie zdziwi - manierą wokalną Pana Palmieri.

Niestety, choćbym nie wiem jak bardzo chciał, tak od ''Speaker of The Dead'' się nie uzależnię. Ciągłe breakdowny nudzą jak cholera, niestety nie umiem oprzeć się wrażeniu, że wciąż słucham tego samego. Jasne, że na koncercie kawałki z tego albumu będą siać armageddon, w głośnikach, niby dzieje się to samo, z tym, że brakuje mi tutaj oddechu, urozmaicenia, czegoś co byłoby perełką, powiewem świeżości pośród tych piętnastu kompozycji. Mimo wszystko, pomijając fakt najzwyczajnej w świecie nudy i cytowania samych siebie,  materiał sprawia niekłamaną frajdę. Jeśli masz ewidentnie zły nastrój, chcesz się trochę agresywniej pogibać, nie ma do tego chyba lepszej kapeli jak Emmure. Siła, masa, napierdol - czego chcieć więcej....?

Grzegorz ''Chain'' Pindor