Aż żal patrzeć na to, co się stało z Solefald. Swego czasu jeden z najciekawszych i najoryginalniejszych tworów norweskiej sceny, mocno się pogubił, a "Norron Livskunst" zdecydowanie nie pomoże mu się odnaleźć.
Po znakomitych "Pills Against The Angeless Ills" i "In Harmonia Universali", duet zaliczył wyraźny spadek formy. Obydwie części "An Icelandic Odyssey", mimo że zawierały charakterystyczne dla Solefald patenty, nie były do końca przekonywujące. Kapela, zamiast skoncentrować się na komponowaniu sensownej muzyki, wolała opowiadać sagi i utrwalać pamięć o narodowym dziedzictwie Norwegów. Temat ten kontynuuje "Norron Livskunst", którego tytuł przetłumaczyć można jako "Norse Art of Living". Tym razem zespół cofnął się o dwieście lat, ku czasom, gdy w ich rodzinnym kraju gwałtownie wzrosło zainteresowanie kulturowymi korzeniami narodu. Znalazło to swoje odbicie zarówno w malarstwie, jak i w literaturze, muzyce czy architekturze. Podaję to za wydawcą rzecz jasna, bowiem duet śpiewa w swym ojczystym języku.
Jakie ma to wszystko przełożenie na muzyczną warstwę "Norron Livskunst"? Szczerze mówiąc, żadnego. Zasadniczy problem polega na tym, że krążek ten nie jest niczym więcej, jak tylko skrajnie rozwodnionym Solefald. Te same (prawie) pomysły, te same wokale, podobne harmonie, ale wszystko w wyraźnie gorszym wydaniu. Może to dobrze, że panowie nie oglądają się na innych, ale "Norron Livskunst" udowadnia, że Solefald nie tylko nie rozdaje już kart w awangardowym black metalu, ale nawet nie gra przy jednym stoliku z największymi w tej stylistyce. Zespół sprawia wrażenie, jakby błądził po omacku we mgle. Nie wiem nawet, co tu jest gorsze - tandetne melodie i zaśpiewy, czy momenty, w których muzycy przypominają sobie, że kiedyś grali black metal (np. "Raudedauden"). Tym razem nie wykorzystali nawet w pełni takich atutów, jak saksofon, który był wcześniej jednym z elementów nadających ich muzyce wyjątkowy charakter. Tu pojawia się jedynie w podniosłym "Eukalyptustreet".
Płyta jest bardzo melodyjna, czasem nabiera wręcz biesiadnego "Stridsljod (Blackabilly)", czy nawet kabaretowo-cyrkowego ("Vitets Vidd I Verdi") charakteru, ale wiele pomysłów jest po prostu chybionych. Kompletnym kuriozum jest choćby kawałek z gościnnym udziałem niejakiej Agnete Kjølsrud. Rzeczona wokalistka zepsuła już "Gateways" z najnowszej płyty Dimmu Borgir, ale "Tittentattenteksti" został przez nią po prostu zmasakrowany, poćwiartowany i spalony. Jej nadmiernie histeryczna, krzykliwa maniera doprowadza mnie zwyczajnie do szału; za każdym razem, gdy ją słyszę, jedyne, na co mam ochotę to z miejsca przerwać odsłuch płyty.
Jakby tego było mało, wytwórnia w dość żenujący sposób podkreśla wyjątkowość swych podopiecznych, odwołując się do idiotycznych uproszczeń w rodzaju stwierdzeń, że Solefald zawsze był dziwnym stworzeniem w blackmetalowym stadzie, bowiem żadna z połówek duetu nigdy nie trafiła do pudła. Co więcej, Cornelius napisał nawet książkę dla dzieci! Cóż, gdybym sam miał wypromować podobny niewypał, pewnie też sięgałbym po równie desperackie narzędzia. Na szczęście, to nie moje zadanie. Trzymajcie się od "Norron Livskunst" z daleka, a jeśli nie znacie Solefald, koniecznie sięgnijcie po ich starsze materiały. Kto wie, może razem ze mną zapłaczecie nad upadkiem naprawdę świetnej kapeli.
Szymon Kubicki