Nie ukrywam, że nie mogłem doczekać się nowego materiału Electric Wizard. Wreszcie kurier dostarczył pachnące siarą i ostemplowane diabelskim kopytem zaproszenie na czarną mszę; gdy sami piewcy ziela i Lucyfera zapraszają, odmowa nie wchodzi w grę.
Tym sposobem mam zapewnioną płytę dyżurną, przeznaczoną do nieustającego odsłuchu na najblizsze pół roku. Konieczne są też, rzecz jasna, przetasowania na najwyższych szczeblach mojego prywatnego rankingu najlepszych premier bieżącego roku. Wydaje się, że Ufomammut obronił zajęte w marcu pierwsze miejsce, niewiele jednak brakowało, przewaga Włochów jest bowiem nie większa niż grubość włosa z czarciego ogona.
"Rituals of Evil,
In dungeons dressed in black.
Screaming virgins tortured,
Dragged to the Devil's altar."
Electric Wizard podąża swoją ścieżką. "Black Masses" nie zawiera niczego nowego; to właściwie kontynuacja "Witchcult Today". Niektórzy jeszcze przed premierą twierdzili, że to materiał cięższy i trudniejszy niż jego poprzednik. Spotkałem się nawet z (niejednym) odniesieniem do "Dopethrone". Szczerze mówiąc, zupełnie nie mogę się z tym zgodzić. Na razie, przynajmniej do momentu, w którym Jus Oborn nie zmieni dealera, nie ma mowy o powrocie do tamtego okresu. Recenzowany album bez trudu dorównuje przebojowością "Witchcult Today" (a momentami nawet go przewyższa), choć faktycznie jest tu parę nawiązań do cięższej melodyki w stylu "We Live". Generalnie jednak na "Black Masses" melodia goni melodię, a czasem wystarczy tylko zetrzeć nieco brzmieniowego brudu, by usłyszeć klasyczne, rockowe, więcej niż łatwo wpadające w ucho konstrukcje. Owszem, nie ma tu utworu, który byłby aż tak "radosny" jak "Dunwich" z wcześniejszej płyty, ale nie zmienia to faktu, że "Black Masses" jako całość kipi jedyną w swoim rodzaju, czarodziejską chwytliwością.
"Narcotic chanting,
Female screams fill the crypts.
Naked witches writhing,
They offer obscene kiss."
Już pierwszy na krążku "Black Mass" to typowy killer - jeden z najbardziej chwytliwych kawałków w historii Czarodzieja. Buja aż miło, a refren momentalnie zapada w pamięć. Imponujące otwarcie, od samego początku słychać, że Anglicy są w znakomitej formie, a to tylko początek atrakcji. Trzy kolejne utwory kontynuują tenże klimat. Mroczniejszy i nieco cięższy, choć równie przebojowy "Venus in Fur", rozpoczynający się sabbatowskim riffem, zwraca uwagę mocno przetworzonymi wokalami Oborna. "The Nightchild" to klasyczna kompozycja EW, która spokojnie mogłaby trafić na poprzedni album. Trwa osiem minut, ale błyskawicznie przetacza się po słuchaczu i przechodzi w "Patterns of Evil". To następny hit, którego kołyszący rytm dorównuje trackowi tytułowemu.
"Lucifer, I summon thee to my black mass,
I call upon you to complete my evil task.
My heart is black and my soul is dead,
Hear my words of hate give me strength."
Następny "Satyr IX" to zdecydowanie najcięższy, najwolniejszy, a zarazem najdłuższy kawałek na płycie. Ale nawet on, umieszczony na "Dopethrone", brzmiałby tam jak radosna przyśpiewka. Żeby jednak nie stało się zbyt doomowo, następny w szeregu "Turn off Your Mind" to z kolei najbardziej melodyjny utwór "Black Masses". Co więcej, powiedziałbym nawet, że to murowany hit koncertowy, ale wiem, że Anglicy na żywo wolą raczej torturować ciężarem. Doskonały riff przewodni oraz Oborn wznoszący się na śpiewacze wyżyny. Na wypadek, gdyby komuś przyszło do głowy wysyłać Electric Wizard na Eurowizję pododawano tu jednak trochę dziwnych patentów i różnych innych zabaw z dźwiękiem. "Scorpio Curse" to kolejna, klasyczna kompozycja Czarodzieja, w której zresztą przewija się mocno charakterystyczny riff, będący właściwie autocytatem. Ostatni natomiast, wieńczący płytę "Crypt of Drugula" to po prostu blisko dziewięć minut miksów sprzężeń i podobnych dziwnych dźwięków.
"Faceless Ones summon me to crypts below,
Now I join them I have given him my soul.
Down, down further into drugs and hate,
Black, black masses I am doomed this is my fate."
Podsumowując, "Black Masses" to krążek rewelacyjny. Może nie każdy usłyszy to od razu, ale to również prawdziwie bogaty materiał. Liz Buckingham, jak na wiedźmę przystało, uprawia tu autentyczne gitarowe czary, Oborn zaś zarejestrował jedne z najlepszych wokali w karierze. Bez zmian pozostaje również cała, właściwa kapeli, okultystyczna otoczka. Doskonałe teksty świetnie dopełniają muzykę. Booklet i krążek przyozdobiono odpowiednio dobranymi obrazkami; nie zabrakło też wyrazów wdzięczności za pomoc w pracy twórczej pod adresem niezastąpionej marihuany.
Electric Wizard gra we własnej lidze. Kasuje w niej wszystko, co jest do wygrania i zajmuje komplet miejsc na podium. Bez cienia wątpliwości: album-majstersztyk. Czarną mszę czas zacząć!
"Hear me Lucifer,
Black Mass, Black Mass,
Take me Higher, Higher,
Black Mass, Black Mass"
Szymon Kubicki