Niemal w tym samym czasie, gdy premierę miało "Vîrstele Pămîntului", najnowsze dzieło Negura Bunget, na rynek trafił drugi krążek zespołu zatytułowany "Măiestrit". Tym albumem Rumuni, po wywiązaniu się z kontraktu z Code666, rozpoczynają współpracę z Prophecy. "Măiestrit" nie zawiera jednak nowej muzyki. To ponownie zarejestrowany materiał, który jako "Măiastru Sfetnic" ukazał się dziesięć lat temu.
Co do zasady, sceptycznie podchodzę do podobnych, wcale nieodosobnionych praktyk. Często świadczą one wyłącznie o zupełnym wyczerpaniu kreatywności muzyków. Oczywiście, zdaniem tych ostatnich zawsze znajdzie się jakiś powód uzasadniający takie przedsięwzięcie. Czy to sentyment do zamierzchłych czasów, czy niewłaściwe brzmienie starego materiału. Czy nawet tak kuriozalny argument jak ten, do którego odwołał się swego czasu The Crown - chodziło o ’wymazanie’ z dyskografii okresu, gdy zespół przez pewien czas działał z innym wokalistą.
Dlaczego "Măiastru Sfetnic"? Już w wywiadach sprzed kilku lat, a także w niedawnej rozmowie z Gitarzystą, Negru narzekał na fatalne brzmienie albumu, a nawet na jego poziom wykonawczy. Przy okazji tej recenzji przypomniałem sobie więć "Măiastru Sfetnic" i muszę przyznać, że lider ma całkowitą rację. Brzmienie jest totalnie beznadziejne i to pewnie głównie z tej przyczyny płyta ta przez dobrych parę lat bezproduktywnie kurzyła się na półce.
Ponowna rejestracja recenzowanego materiału akurat w tym momencie ma jednak głębszy sens. Po pierwsze, to ostatni krążek studyjny, jaki zarejestrowany został w oryginalnym składzie: z Hupogrammosem na wokalu i Sol Faurem odpowiedzialnym za instrumenty strunowe. Dobrze, że choć drogi muzyków rozeszły się w kiepskiej atmosferze, udało im się jednak doprowadzić ten projekt do końca. W jakiś sposób zamyka on bowiem pewien etap funkcjonowania zespołu, a zarazem otwiera nowy, w który Negura Bunget może wejść niejako z czystą kartą. Poza tym, w sytuacji, gdy o kapeli mówi się coraz więcej, za sprawą "Om" i "Vîrstele Pămîntului", "Măiestrit" to znakomita okazja, by pokazać, że Rumuni już przed dekadą mieli coś wartościowego do powiedzenia.
Zespół grał wtedy nieco inaczej, bardziej agresywnie i bliżej typowego symfonicznego black metalu. Wiele płyt tego gatunku, powstałych jakieś 10 czy 15 lat temu, dziś jest praktycznie niesłuchalna; dotyczy to nawet takich tuzów jak Emperor. "Măiastru Sfetnic" broni się jednak na tym tle całkiem nieźle. Już wtedy wyraźnie dało się słyszeć pomysły, które później z sukcesem będą kontynuowane, nadając Negura Bunget jedynego w swoim rodzaju charakteru. Produkcja "Măiestrit" jeszcze bardziej je uwypukla, nie pomijając przy tym mocniejszych partii. Dzięki temu silniej zarysowanemu kontrastowi album zdecydowanie zyskał na dynamice. Przykładem niech będzie choćby "Bruiestru" ze znakomitym klimatycznym początkiem, który dalej przeradza się w blackmetalową galopadę. Nagrywając ponownie stare kompozycje, zespół pozostawił ich struktury bez większych zmian. I dobrze, bo jak zabrzmiałby na przykład "În-zvîcnirea apusului" pozbawiony charakterystycznych kosmicznych keyboardów, dziś już rzadko stosowanych, ale nadających całości unikalnego charakteru? Są zatem różnice w detalach (np. początek "Plecăciunea morţii" ze zmienioną linią melodyczną i dodanymi ścieżkami nowych instrumentów), niektóre kawałki skrócono, inne wydłużono, ale każdy z nich, przy zachowaniu swej pierwotnej wymowy i ducha oryginału, brzmi teraz zdecydowanie lepiej.
Krążek wzbogacono o bonusy, bo wytwórnie wciąż wierzą, że bonus to jest to, co tygrysy lubią najbardziej. Ja wcale nie lubię, ale moje zdanie nikogo nie obchodzi. Tym razem bonusem okazały się akustyczne wersje "A-vînt în abis" i "Plecăciunea morţii", chociaż określenie "akustyczne", zwłaszcza w odniesieniu do drugiego utworu, jest raczej umowne. Słychać tu bowiem i klawisze, i gitarę elektryczną. Efekt końcowy jest jednak znakomity. Dla przykładu, niepokojący "Plecăciunea morţii" w tej wersji przypomina skrzyżowanie Tenhi z Monumentum. Wspaniałomyślnie więc wybaczam owo bonusowe uszczęśliwianie na siłę. Szczerze mówiąc, dziś do "Măiestrit" wracam częściej niż do "Vîrstele Pămîntului". Pozycja obowiązkowa, szczególnie dla tych, którzy chcą zrozumieć, o co właściwie chodzi z tym całym szumem o Negura Bunget.
Szymon Kubicki