Norma Jean

Meridional

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Norma Jean
Recenzje
2010-07-15
Norma Jean - Meridional Norma Jean - Meridional
Nasza ocena:
10 /10

Nie będę nikogo zwodził i od razu przyznam się, że będzie to bardzo subiektywna ocena nowej płyty Norma Jean - jednego z moich ulubionych bandów. Z drugiej strony, czy nie wszystkie oceny są subiektywne?

Norma Jean przeszli stopniową ewolucję, przez totalnie chaotyczny, nieokiełznany "O God, The Aftermath", przez ogarnięcie własnego stylu, rozwinięcie go, pozostawienie więcej pola na różne eksperymenty na "Redeemer", po kontynuację "Redeemera" (nie do końca udaną w mojej opinii) w postaci płyty "The Anti-Mother". Gdzieś już na etapie "Redeemer" stracili nieco mocy, ale w niczym to nie osłabiło jakości ich muzyki. I wreszcie, dociera oczekiwany przez mnie najnowszy, piąty studyjny album ekipy z Douglasville (przedmieścia Atlanty).

Mathcore, screamo, post hc, jak zwał tak zwał, można do ich muzyki przypiąć wiele łatek. Dla mnie najistotniejsze jest, że Norma Jean gra muzykę, która - choć agresywna i głośna - niesie ze sobą duży ładunek emocji. Nie pozostawia człowieka obojętnym na ich twórczość.

"Meridional" brzmi jak połączenie tego co najlepsze w "O God, The Aftermath" i "Redeemer". Przypomnieli sobie, że potrafią odpalić potężną bombę dźwiękową, która zmiata wszystko ze swej drogi, ale nie zapomnieli również, jak tworzyć dobre melodie. A wszystko to w charakterystycznej, dość surowej, ale czytelnej zarazem oprawie brzmieniowej, o którą tym razem zadbał Jeremy Griffith (m.in. Saosin). O to, by płyta nie była jednowymiarowa, zadbali także sami muzycy, włączając do instrumentarium gitarę akustyczną, pianino, organy oraz używając gitar o różnym strojeniu.

Nie ma na tej płycie chwytliwych refrenów, które można nucić pod prysznicem. Jest za to mnóstwo tematów, które wchodzą w głowę rano i kołaczą się do końca dnia. W tym tkwi siła albumu. Masa riffów i rozwiązań zapadających w pamięć. Obojętne, czy to będzie potężny riff pojawiający się w pierwszym utworze, czy melancholijne pianino w ostatnim. Norma Jean nie pozwalają słuchaczowi się nudzić. Utwór może zaczynać się od zakręconego riffu, którego nie powstydziliby się koledzy z The Dillinger Escape Plan, by po chwili wyprowadzić prosty, obezwładniający riff, po którym ręce same wędrują w okolice szyi, gdyż słuchacz chce się upewnić, że głowa wciąż jest na swoim miejscu. Gitarzyści wykonali mistrzowską robotę, tworząc paletę różnorodnych tematów. Na tyle rozmaitą, że z zazdrością mogą na nich spoglądać znajomi z Mastodon czy Godsmack (lekko orientalny riff w "Innocent Bystanders United"). W tyle nie pozostaje Chris Raines, który przejął pałeczki w dosłownym tego słowa znaczeniu po Danielu Davisonie jeszcze przed "The Anti-Mother". Ci, którzy mieli obawy czy sobie poradzi mogli posłuchać płyt Spitfire, gdzie wcześniej dwoił się i troił ten perkusista. Ale "The Anti-Mother" było tylko rozgrzewką. Teraz słychać, że osiadł na dobre w zespole. No, a jako że życie nie znosi próżni, nie zdziwiła chyba nikogo wieść o objęciu przez Davisona wolnego miejsca w Underoath.


Wreszcie można przejść do wokali. Gdy usłyszałem ryk Cory’ego Brandana na "O God, The Aftermath" od razu pomyślałem, ten gość jest inny i niewielu może się z nim równać. Takie potężne wokale słyszałem tylko na płytach Poison The Well i The Chariot. W tym ostatnim, o ironio, drze się były wokalista Norma Jean. Brandan jest wszechstronny, operuje wokalem na granicy śpiewu i krzyku, ale kiedy zespół dodaje mocy, wokal Brandana robi piorunujące wrażenie, aż ciarki przechodzą po plecach. Potrafi też uraczyć czystym, spokojnym śpiewem w bardziej melancholijnych partiach, bo i takie można usłyszeć na "Meridional".

Podsumowując, po średnim "The Anti-Mother" chłopaki wracają z masą świetnych, świeżych pomysłów, zupełnie jak miało to miejsce na "Redeemer". Nie mam wątpliwości, że obok tej właśnie płyty to "Meridional" jest ich najlepszym krążkiem. Norma Jean mają swój własny unikalny sound i w tym gatunku na dzień dzisiejszy niewielu może się z nimi równać.

Sebastian Urbańczyk

PS. Jeszcze jedna rzecz, na którą muszę zwrócić uwagę. W niedawnym dodatku do pewnego liczącego się na rynku dziennika ogólnopolskiego znalazła się recenzja nowej płyty Korn, w której to autor dowodzi, że wraz z wielkim powrotem rzeczonego bandu (pozostawiam to ocenie słuchaczy), jest to również wielki powrót Rossa Robinsona jako producenta, po latach (chyba była mowa o dekadzie) niebytu i produkowaniu mało znaczących płyt.


Chciałbym, żeby dziennikarz, nim następnym razem napisze podobną bzdurę, zorientował się nieco w temacie. Wspomnę tylko, że Robinson w tym dziesięcioleciu produkował płyty takich bandów jak: Norma Jean (m.in. "Redeemer"), Glassjaw, Slipknot, Team Sleep (projekt Moreno z Deftones), At The Drive-In (na gruzach ATDI powstały Mars Volta i Sparta) oraz Idiot Pilot (w nagraniach wzięli udział świetni perkusiści Travis Barker z Blink 182 oraz Chris Pennie - m.in. Coheed and Cambria, ex-The Dillinger Escape Plan). Tak, rzeczywiście, dobrze, że Korn zwrócił się do biednego Robinsona.