Kilkadziesiąt kilogramów sentymentów i kilka ton thrash metalu.
Szare polskie ulice, w których zaułkach można było dostać po ryju tylko dlatego, że należało się do subkultury. Oczekiwanie na nowy lepszy świat, koncerty grane w piwnicy, magnetofony szpulowe i kaseciaki, porysowane winyle, spodnie i katany jeansowe, które stawały się produktem self made, aby identyfikować się z ulubionym zespołem. Można by wymienić dłużej i bardziej szczegółowo, bo nie może być inaczej jeśli na rynku wylądował właśnie album katowickiej legendy polskiego thrash metalu, czyli zespołu Dragon.
Kapela uformowana w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku swoją świetność przeżywała w okresie transformacji ustrojowej. Czasy nazywane dziś w podręcznikach do historii odrodzeniem wolności okazały się brutalnym procesem, w którego wyniku czerwony terror zastąpiła sfora cyrkowych błaznów. Czasy przemian w Polsce zabiły wiele ideałów i zmiotły dużo utalentowanych zespołów. Dragon ze sceny zniknął w 1999 roku pozostawiając po sobie album „Twarze”. Minęły lata i oto smok znowu zaczął ziać ogniem. Jak muzycy Dragon odnajdują się w aktualnej rzeczywistości?
Obecny skład zespołu tworzą Jarek Gronowski i Adrian Frelich, znani każdemu kto słyszał kiedykolwiek o Dragon, a także legendarny basista Kata Krzysztof Oset oraz przedstawiciel młodego pokolenia Mikołaj Toczko. Spod ich rąk wyszedł album zatytułowany „Arcydzieło zagłady”. Krążek zawiera osiem kompozycji, które charakteryzują się mocnym, intensywnym brzmieniem. Thrash metal wciąż jest językiem, w którym Dragon porozumiewa się ze swoimi słuchaczami. Jeżeli więc macie dobrze zapięte pasy to przygotujcie się na solidną dawkę instrumentalno-wokalnego łomotu jak za dawnych lat.
Muzycy Dragon po skromnym ostrzeżeniu pod postacią melodyjnego intro w utworze „Przemoc” nie silą się na kompromisy. Agresywne, brutalne brzmienie kolejnych utworów w połączeniu z szybkim tempem dobrze odzwierciedla aktualną formę zespołu. Kapela zasypuje dużą liczbą ciężkich riffów gitarowych, biczuje dźwiękiem i bombarduje niezwykle intensywnym metalowym klimatem. Kilkanaście minut spędzonych z albumem daje jasno do zrozumienia, że to materiał napisany i zagrany przez doświadczonych muzyków, nieco zapatrzonych w czasy największej prosperity gatunku. Warto dodać, że w nawałnicy mocarnych riffów gitarowych i takich też partii perkusji kapela nie zapomina o urozmaiceniach, jak liczne solówki gitarowe, akcenty klawiszowe, czy kilka nietypowych wstawek. „Arcydzieło zagłady” mógłby być więc wzorcowym przykładem tego, jak dawniej brzmiał thrash metal.
Kapela na krążku stworzyła przynajmniej jeden utwór, który mógłby stać się thrashowym hymnem („Nie zginaj kolan”) ze względu na swój charakterystyczny, nośny tekst i dobrze wchodzącą strukturę. Myślę, że ten utwór ma szansę przetrwać próbę czasu i zachęcić potencjalnych słuchaczy, aby zapoznać się z twórczością Dragon. Do tego dochodzą liczne nieokiełznane instrumentalne szaleństwa muzyków, jak choćby w finałach kompozycji „R.T.H.” i „Kłamca”, gdzie instrumentaliści dają upust swojej wyobraźni. W trackliście bez wątpienia wyróżnia się także „Czas umiera” – numer zaledwie ozdobiony balladową przyprawą, wolniejszy, niż pozostałe utwory, ciężki, brzmiący niczym tykająca bomba, której eksplozja następuje na kolejnej serii brutalnych riffów gitarowych.
Wymownym uzupełnieniem płyty jest dopracowany w każdym szczególe growling Adriana Frelicha. Wokal brzmi szczerze, dosadnie i ostro, tak jak przystało na standardy ekstremy. W sumie więc „Arcydzieło zagłady” to materiał ze wszech miar udany. Całość pomimo swojego oldschoolowego charakteru (właśnie dlatego?) powinna spodobać się słuchaczom starej szkoły thrash metalu. Nie weźmie to młodego pokolenia, nikt słuchając tego albumu nie polubi thrashu jeśli dotąd nie lubił tego gatunku, ale koneserzy tej stylistyki będą zadowoleni.