System operacyjny DOS jest wciąż żywy. Wystarczy wpisać komendę „copy con: dyskografia Thy Disease”, aby odnaleźć się na krążku „Transhumanism”. To wszystko już było, to wszystko słyszeliśmy. Krakowska kapela stoi dziś w miejscu, a o jej nowym dziele będziemy pamiętać wyłącznie przez pryzmat sentymentów.
Nie bez przyczyny przywołuję terminologię komputerową, bo twórczość Thy Disease nieodłącznie wpisywała się w post-apokaliptyczne wyobrażenia na temat współczesnego i przyszłego człowieka. Fantastyczne wizje Yanuary’ego i krakowskiej ekipy zapewniły Thy Disease ważne miejsce na scenie polskiego metalu, co sprawia, że kapela wydając nawet tak przeciętne dzieło jakim jest „Transhumanism” nie powinna popaść w zapomnienie.
Być może wpływ na obniżkę formy twórczej zespołu wywarły rotacje personalne. Wszakże do Thy Disease w ostatnim czasie dołączył Marcin „Martin” Parandyk (znany m.in. z pirackiego Vane), który jest solidnym wokalistą, ale słuchacze kapeli mogą czuć się oszołomieni, szczególnie żyjąc świeżymi wspomnieniami na temat bardzo dobrego ostatniego studyjnego nagrania, czyli „Costumes Of Technocracy”. Pięć lat później z odtwarzacza odzywa się nowy głos, a przecież jeszcze chwilę temu doszło do rewolucji personalnej w Thy Disease.
Jaki jest więc „Transhumanism”?
44 minuty muzyki, na które złożyło się 10 utworów, nie przynosi chwały krakowskiej kapeli. Materiał wydaje się schematyczny i nierówny. Brakuje mu spójnego klimatu, a kompozycje są płaskie, pozbawione mocy i głębi, tak jakby z Thy Disease przez kilka lat zdążyło ujść powietrze. A może to świat stał się lepszy i apokalipsa już nam nie zagraża? Szkoda, że kilka niezłych pomysłów zaprezentowanych na dystansie wybranych utworów, jak np. efektowne wejście do „Inhuman Form”, drapieżne riffy w „Aluminium Cities”, zimne efekty w „Bloody Treatment” i „Digitized Mind” czy też ponura aura w „Convergence”, nie ulegają rozwinięciu.
Za to sekcja instrumentalna zasypuje słuchaczy dużą ilością zagrywek, niekiedy do zmęczenia, wpisując się w nieco przebrzmiałe metalowe rzemiosło. Wszystko brzmi tu na ogół bez industrialnego błysku, który zawsze towarzyszył twórczości krakowskiej kapeli. Niektóre utwory wydają się kopią kopii z twórczością Thy Disease – przechodzą niezauważone.
Oczywiście trudno krytykować cały album. To raczej zawyżone oczekiwania wobec formacji potęgują efekt rozczarowania „Transhumanism”. To, co zawsze wyróżniało zespół, pozostaje częścią jego tożsamości. Na nowym krążku Thy Disease przypomina swój stalowy blask w utworach „Deliverance” i „Drone Soul”, a w fotel wgniata we wchodzącym do potężnego groove „There’s No You”, będącym chyba najlepszą pozycją na krążku. Równie mocnym doznaniem okazuje się utrzymany w szybkim i jadowitym tempie „Convergence”. To utwór będący formą symbiozy Thy Disease z najlepszymi nagraniami Overkill.
Wymienione numery dowodzą więc jak wiele dobrego zespół ma do zaoferowania słuchaczom. Zresztą Thy Disease to kapela, która ma dużo mądrych rzeczy do powiedzenia i sporo dobrego do zagrania. Nie służą jej jednak długie przerwy w aktywności studyjnej i rotowanie składem. „Transhumanism” wydaje się obcy i wywołuje efekt deja vu. Za mało tu jadu i zbyt dużo oglądania się za siebie, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że materiał powstał z nowym wokalistą w składzie. Cóż, jak więc brzmiała ta legendarna komenda w DOS?
Wpisuję „format: Transhumanism”.