Baroness

Gold & Grey

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Baroness
Recenzje
Grzegorz Pindor
2019-07-05
Baroness - Gold & Grey Baroness - Gold & Grey
Nasza ocena:
7 /10

Smutny ten nowy Baroness, nie dlatego, że to złe piosenki, bo chyba najlepsze od czasu mojego ulubionego „Yellow & Green”, co z racji na pewien drobny, ale kluczowy aspekt.

Kontakt z najnowszym dziełem Amerykanów utrudnia, a właściwie przekreśla coś, o co zespoły z pogranicza prog/sludge i pochodnych dbają najbardziej, brzmienie.

Niestety jak na zespół takiego kalibru, z tak fenomenalnym dorobkiem Panowie – a od niedawna również śpiewająca i obsługująca gitarę prowadzącą Gina Gleason – powinni przykładać do tego większą wagę. Już „Purple” nosiło znamiona dziwnego, niezrozumiałego wypadku przy pracy, Pełniący obowiązki producenta Dave Fridmann (m.in. Interpol, MGMT) nie nadaje się do pracy z metalowymi zespołami, ponieważ po prostu nie czuje tej muzyki. Wydaje mi się, że to z tego powodu kładzie nacisk na nie te elementy co trzeba, uwypuklając na przykład wokale, a z drugiej pomijając bas (a raczej jego klarowność) i dostarczając jedne z najgorzej brzmiących bębnów jakie słyszałem.

Mało tego, nie chce mi się wierzyć, że zespół zgodził się na to (świadomie), aby ilość przesterów na tym krążku była tak duża („Broken Halo”). Najgorzej, kiedy słucha się tej płyty w jakikolwiek inny sposób niż na słuchawkach, wtedy na jaw wychodzą wszystkie mankamenty, z kompresją włącznie. A przecież mamy tutaj prawdziwe bogactwo urodzaju dobrej muzyki, przeplatanej instrumentalnymi miniaturami („Blankets of Ash”, „Crooked Mile”) i zawierającej kolejne łamańce („Throw Me An Anchor”, „Seasons”) i potężne, niemal stadionowe hity („Tourniquet”, „Borderlines”).

Nowy Baroness odarty z brzmieniowych defektów chwyta za serce nośnością podobną do wspomnianego wcześniej dwupłytowego „Yellow & Green”, za to zadziornością oraz upustem nagromadzonych w ostatnich latach emocji, bliżej tej płycie do nieco zapomnianego dziś debiutu. Zespół, choć nie poradził sobie na płaszczyźnie brzmieniowej, nagrał jedną z lepszych płyt w dyskografii, najpierw uderzając niczym obuchem w części „Gold” a w „Grey” tkając smutne melodie i harmonie dzielone między dwa, zaskakująco dobrze uzupełniające się głosy.