Carnifex

Bury Me In Blasphemy

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Carnifex
Recenzje
Grzegorz Pindor
2019-01-15
Carnifex - Bury Me In Blasphemy Carnifex - Bury Me In Blasphemy
Nasza ocena:
7 /10

Nie ukrywam, że zmiana stylu Carnifex i dość nieoczekiwany zwrot w stronę symfonicznego death/black metalu to niemałe zaskoczenie. Czy in plus? To się okaże kiedy ukaże się pełnoprawny następca „Slow Death”.

Jeśli mnie pamięć nie myli, nawet najbardziej zagorzali fani nie byli zadowoleni z tamtego albumu, który ostatecznie - dzięki zainteresowaniu nowego pokolenia słuchaczy - został najlepiej sprzedającą się pozycją w dorobku grupy. Dziwne, tym bardziej, że album miał liczne wady, z których najważniejsza sprowadzała się do ogromnej ilości breakdownów. Mam nadzieję, że niegdysiejsi protoplaści deathcore’a mocno przemyślą ten aspekt, gdyż w „nowej” odsłonie, z melodyjnymi gitarowymi solówkami i mniej lub bardziej oczywistą zrzynką z grup pokroju Dimmu Borgir wypadają może nie obiecująco, ale wystarczająco intrygująco aby sprawdzić, czy czasem nie podpatrzyli swoich nowych zagrywek nie tylko u Norwegów, ale również u krajan z nieistniejącego już Rose Funeral.

Dlaczego o tym wspominam? Z prostej przyczyny, najnowszy singiel „Bury Me in Blasphemy” zwiastuje stylistyczną woltę. Nowy kierunek, mocno uwypuklający symfoniczne zainteresowania (przede wszystkim odpowiedzialnego za klawisze perkusisty) rzeczywiście może się podobać. Włodarze Nuclear Blast zacierają ręce bo oto jeden z ich flagowych zespołów dla młodego odbiorcy ma szansę przemawiać do mniej lub bardziej tradycyjnych metalowców (albo uczestników niemieckich festiwali). Nieważne do kogo tak naprawdę skierowany jest najnowszy singiel – wprowadza odrobinę świeżości na deathcore’owej scenie.

EP uzupełniają covery oraz jeden remix. O ile „The Heretic Anthem” Slipknota znamy z nagrań YouTube, tak studyjna wersja tego utworu poziomem wkurwienia niebezpiecznie zbliża się do pierwowzoru. Co prawda zakochany w Behemoth Scott Lewis odrobię nie wyrabia się z niemal wyszczekiwanymi lirykami Taylora, tak reszta muzyków spisuje się na medal. Nie po raz pierwszy w coverach Carnifex kluczową rolę odgrywa wspomniany wcześniej perkusista. Słyszeliście „Angel of Death”? To wiecie o co chodzi.

Dwa pozostałe utwory to dwie różne wersje szlagieru Nine Inch Nails „Head Like A Hole”. Pierwsza z nich, w wykonaniu zespołu, gdyby nie charakterystycznego intro i główny basowy motyw, mogłaby być uznana za autorski kawałek Carnifex. Oczywiście jest to daleko idąca myśl, zwłaszcza, że zespół niejednokrotnie brał na warsztat piosenki wykraczające poza ekstremalne spektrum. Ichniejsza interpretacja charakteryzuje się szybszym tempem, gęstymi partiami podwójnej stopy, i co oczywiste, odpowiednim dociążeniem (zwłaszcza quasi-djentowym breakdownem w końcówce). W moim odczuciu panowie całkiem sprawnie poradzili sobie z tym numerem, choć zdecydowanie bardziej wolę ich w strzałach pokroju „The Heretic Anthem”

Druga wersja „Head Like A Hole”, to remix mało popularnego w Polsce (jeszcze) producenta ukrywającego się pod pseudonimem Gost. Wszyscy, którzy byli na październikowym koncercie Carpenter But mieli okazję poznać ukrywającego się (a jakże) za maską producenta. Mroczna, podszyta metalowym vibe muzyka przemawia zarówno do wielbicieli retro synthwave’owych brzmień a la Perturbator, co dla fanów alternatywnej elektroniki i IBM. Połamany remix singla z debiutu Nine Inch Nails można było usłyszeć w Warszawie i była to bodaj wersja z najnowszej EP Carnifex. Mniej brutalna, za to mająca raczej leniwe flow. W tej interpretacji pasuje do gier komputerowych z gatunku surival horror. Czysty nihilizm.