Najsłynniejszy ex-pensjonariusz norweskiego systemu penitencjarnego po wyjściu na wolność nie kazał długo czekać na nowe wydawnictwo. Może nawet "Belus" ukazał się zbyt szybko, bo choć to zaskakująco dobry album, mógłby być pewnie jeszcze lepszy, gdyby Vikernes poświęcił mu nieco więcej uwagi.
Z drugiej strony, rynek oczekiwał nowego materiału Burzum, trzeba więc było dostarczyć go póki trwał medialny szum, nieustannie podkręcany od dnia, w którym Varg opuścił pakę. Umiejętne podsycanie kultu, nim krążek ujrzy światło dzienne, to znak dzisiejszych czasów. A kiedy ma się taki background jak barwna i kontrowersyjna biografia lidera Burzum, zadanie to wydaje się być istotnie ułatwione. Koniec końców okazało się, że choć "Belus" momentami wydaje się nie w pełni konsekwentnym materiałem, wiadomo też, że przy jego tworzeniu muzyk wykorzystał trochę starych patentów, produkt końcowy jest rzetelny, a może nawet autentyczny i szczery.
Z poprzedzających premierę zapowiedzi człowieka-orkiestry wynikało, że nie ma co spodziewać się kontynuacji ambientowego plumkania, które wypełniało dwa ostatnie albumy. I tak jest w istocie, bowiem "Belus" na tyle płynnie przechodzi do klimatu znanego z wcześniejszych płyt, że spokojnie mógłby zostać wydany po "Filosofem". Do łask wróciły tradycyjne instrumenty i podobnie, jak miało to miejsce w przypadku "Hvis Lyset Tar Oss" oraz wcześniejszych albumów, kompozycje zostały zarejestrowane w Grieghallen, z Pyttenem za konsoletą. Ponadto, już pierwszy (nie licząc dziwacznego intra) "Belus' Doed" oparty na motywie wykorzystanym w tytułowym utworze z "Daudi Baldrs" świadczy o tym, że Vikernes wciąż nie może uwolnić się od niektórych spośród swoich starych pomysłów. Ponoć na recenzowanym krążku wykorzystane zostały nawet patenty z prehistorycznych czasów Uruk-Hai, a gdybym miał typować, gdzie się one znalazły, stawiałbym na "Sverddans". Ten zaskakujący, zwłaszcza w kontekście całego albumu, dwuipół minutowy utwór - pędziwiatr, w którym znalazła się nawet solówka, stylistycznie pasowałby zdecydowanie bardziej np. do Carpathian Forest. Umieszczony w środku albumu, w pewnym sensie rozbija go na dwie części. Jeśli o mnie chodzi, nie tylko mi to nie przeszkadza, ale wręcz podoba mi się jego rozbrajająca prostota.
Nie oznacza to rzecz jasna, że pozostałe tracki to wyżyny kunsztu kompozycyjnego. Tak oczywiście nie jest. Dość długie i raczej monotonne kawałki, w których nie dzieje się zbyt wiele, to wizytówka twórczości Burzum, w której zawsze najbardziej liczył się jedyny w swoim rodzaju klimat. Nie ukrywam, że ku mojemu zaskoczeniu recepta ta wciąż się sprawdza. "Belus" także cechuje ta specyficzna aura, przydająca muzyce nadspodziewanej głębi. Chwilami brak tu jednak trochę pazura. Takie utwory jak "Glemselens Elv" czy "Morgenroede" można było nieco przyostrzyć, ale widać taka a nie inna była wizja Vikernesa. Jego muzykę zawsze przepełniała melancholia, która tu została po prostu bardziej uwydatniona. Momentami nabiera nawet nieco "epickiego", czasem hipnotycznego charakteru ("Belus' Tilbakekomst" czyli minimalizm w najlepszym stylu). Są jednak również momenty, np. w "Kaimadalthas' Nedstigning" czy znakomitym "Keliohesten", w których przemycono więcej agresji. Być może w przyszłości uda się wyeksponować je nieco wyraźniej. W uszy rzuca się także inny sposób śpiewania Varga, nieźle sprawdzają się nawet jego czyste wokalizy, choć nie ma się co oszukiwać, że w tej materii brak mu jakichś szczególnych umiejętności.
Przyznaję, nie oczekiwałem po "Belus" zbyt wiele. Szczerze mówiąc, nawet niespecjalnie czekałem na jego premierę. Okazało się tymczasem, że album najzwyczajniej w świecie się broni, a weteran, zaszyty ponoć na jakiejś farmie w norweskiej głuszy pokazuje, że wciąż ma coś do powiedzenia. "Belus" to bardzo tradycyjny krążek; Vikernes tworzy muzykę niejako w oderwaniu od tego, co w ostatnich latach działo się i co nadal dzieje się w black metalu. Przez to, z jednej strony może sprawiać wrażenie nieco asekuranckiego, z drugiej zaś ma w sobie coś ujmującego. Pewnie nie wszystkim to wystarczy, ja w każdym razie jestem kupiony.
Szymon Kubicki