Slipknot powrócił do przeszłości.
Wydawnictwo zatytułowane „Day Of The Gusano: Live in Mexico” to zapis koncertu zagranego 5 grudnia 2015 roku w Meksyku w ramach sygnowanego nazwą kapeli festiwalu Knotfest. Impreza odbywa się dość nieregularnie od 2012 roku w różnych częściach świata i do dziś wystąpili na niej m.in. Black Sabbath, Megadeth, Testament, Sepultura oraz A Perfect Circle. W każdym razie nowy materiał nie jest zapisem dwóch ostatnich występów Slipknot w ramach Knotfestu w Meksyku, ale pierwszym koncertem zespołu na tamtej ziemi.
Slipknot zagrał wówczas siedemnaście utworów, w tym swoje największe przeboje, takie jak „Wait and Bleed”, „Spit It Out” i „People=Shit”, które zapewniły kapeli z Iowa szeroki międzynarodowy rozgłos. Nie zabrakło też utworów z ostatniego albumu studyjnego, czyli „.5: The Gray Chapter”, który został wydany rok przed występem w Meksyku. W sumie więc zespół przekrojowo przedstawił publiczności kompozycje ze swoich wszystkich pięciu krążków, a dobór repertuaru okazuje się przemyślaną i dobrze brzmiącą całością, w której - jak to w przypadku Slipknot bywa - nie zabrakło ekscentryczności.
Materiał audio częściowo tę ekscentryczność odkrywa przed słuchaczem. Drapieżne, urozmaicane różnymi zabiegami wokale Coreya Taylora, świetne wymiany gitarowe Jima Roota i Micka Thomsona, a przede wszystkim rozbudowana „industrialna” sekcja perkusyjna pozwalają poczuć dużą część emocji wydobytych przez Slipknot w Meksyku. Kolejne kompozycje często ulegają naturalnym przekształceniom, czy to na poziomie improwizacji, czy spontanicznych reakcji Taylora, a także w wyniku żywo reagującej publiczności (szczególnie przy najstarszych utworach). Całość charakteryzuje się także dobrą jakością brzmienia.
„Day Of The Gusano: Live in Mexico” naprawdę jednak zyskuje w wersji audiowizualnej. Slipknot to na scenie żywioł, a koncert wyreżyserowany przez członka zespołu, Shawna Crahana, świetnie ten żywioł dokumentuje. Na scenie płonie ogień i wybuchają fajerwerki, a przemyślana gra świateł i kolorów, wpisujących się w klimat konkretnych utworów, czyni „Day Of The Gusano” koncertem niezwykle starannym – jeśli tylko muzyczna agresja i drapieżne zachowania mogą być staranne. Tak oto kapela urywa głowy na powitanie w „The Heretic Anthem”, pokornieje przy „Vermillion”, a przy „Prosthetics” przywołuje duchy starego Iowa. W każdym kolejnym utworze tych emocji jest znacznie więcej. Nie zapominajmy zatem, że Slipknot oprócz muzyki, to także regularna forma teatralna.
Nawet pomimo, że to wszystko już widzieliśmy (ten rodzaj emocji i scenicznej filozofii zespołu), co sprawia, że całość nie zaskakuje tak jak dawniej oraz nie ma aż tyle nieokrzesania i szaleństwa jak np. przy londyńskim „Disasterpieces” z 2002 roku, to wciąż oglądaniu i słuchaniu Slipknot towarzyszą duże emocje. Kapela na żywo nieustannie daje radę, a „Day Of The Gusano: Live in Mexico” tylko to potwierdza. Szkoda jedynie, że z repertuaru koncertowego wypadł skądinąd rewelacyjny „My Plague”...