The Dillinger Escape Plan

Option Paralysis

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy The Dillinger Escape Plan
Recenzje
2010-03-22
The Dillinger Escape Plan - Option Paralysis The Dillinger Escape Plan - Option Paralysis
Nasza ocena:
7 /10

Stwierdzenie, że nowa płyta Dillinger Escape Plan była jedną z najbardziej oczekiwanych pozycji w tym roku jest truizmem. Po sukcesie dwóch ostatnich albumów zespół jest uważany za gwiazdę w światku awangardowego metalu i hardcore’a. Słuchając "Option Paralysis" można odnieść jednak wrażenie, że grupie powoli zaczyna brakować nowych pomysłów.

Zaczyna się od znanego już dzięki teledyskowi, "Farewell Mona Lisa". Przez pierwsze kilka sekund muzycy robią słuchaczowi psikusa. Zamiast, jak miało to miejsce na "Miss Machine" i "Ire Works", od razu zaatakować jego uszy charakterystyczną dla siebie kakofonią, rozpoczynają utwór niepokojącymi dźwiękami. Jeśli ktoś nieświadomy tego, co następuje potem, zdecyduje się na przekręcenie regulacji głośności w prawo, zostanie porażony sonicznym atakiem Bena Weinmana i spółki. Wystarczy wytrzymać jednak zaledwie półtorej minuty, by poznać drugie oblicze grupy - bardziej harmonijne, melodyjne, cały czas jednak niepokojące. Tę stronę ich twórczości w najlepszy sposób ukazuję tym razem "Widower". Co jednak znamienne dla całego krążka, zespół stara się na nim bardziej zespolić ze sobą właśnie owe dwa oblicza swojej muzyki. Stąd też więcej tutaj numerów takich jak "Gold Teeth On A Bum", "Chinese Whispers" czy "I Wouldn’t If You Didn’t", które posiadają w sobie zarówno mathcore’owe szaleństwo jak i bardziej melodyjną twarz kapeli. O jej korzeniach przypominają tylko "Crystal Morning" i następujący zaraz potem "Endless Ending". Jak zwykle największe zaskoczenie muzycy przygotowali na koniec. Tym razem zaserwowali coś na kształt psychodelicznej, mrocznej kołysanki. "Parasitic Twins" ma w sobie coś z soulu i industrialu, do tego okraszono go rockowo-bluesową solówką.

DEP "rozpuścili" swoich fanów tym, że każdy ich kolejny album wnosił coś nowego do wizerunku zespołu. Z całej dyskografii grupy "Option Paralysis" wnosi najmniej. Trudno mieć pretensje do muzyków, że w końcu ustatkowali się stylistycznie. Wiem, że w ich przypadku zabrzmi to dziwnie, ale, poza "Parasitic…", trochę brakuje tutaj eksperymentów. Bo przecież nie można uznać za novum pianina w "I Wouldn’t If You Didn’t" i "Widower", ponieważ coś podobnego grupa zaproponowała już w "Mouth of Ghosts" z poprzedniej płyty. To w sumie jedyny, znaczący jednak, zarzut jaki można mieć do tej płyty…

Od strony technicznej nie można niczego grupie zarzucić. Śledzenie gitarowej ekwilibrystyki Bena nadal doprowadza do zawrotów głowy, Greg Puciato pokazuje jak uniwersalnym jest wokalistą. Do nowego (ponownie, co oni robią tym perkusistą?) nabytku, Billy’ego Rymera też trudno mieć zastrzeżenia. Warto najwyżej odnotować, że, w porównaniu ze  swoim poprzednikiem, posiada bardziej metalowe zacięcie.   

W wypadku Dillingera nie sposób nie wspomnieć o warstwie graficznej. Odpowiedzialny za nią Dimitri Minakakis (swoją drogą były wokalista zespołu) wyraźnie zafascynowany był "Lekcją anatomii doktora Tulpa" Rembrandta… Niezmiernie ucieszył mnie jednak fakt, że tym razem nie musiałem ryzykować połamania pudełka, które w przypadku "Ire Works" musiałem rozłożyć wręcz na czynniki pierwsze w celu przeczytania tekstów. Muzycy nie byliby jednak sobą, gdyby nie utrudnili swoim fanom życia. Niech mi ktoś bowiem przeczyta tytuły utworów z tyłu płyty…

Całościowo "Option Paralysis", choć jest utrzymane na poziomie nieosiągalnym dla większości, trochę rozczarowuje. Formacja nadal jest najlepsza w tym co robi, zresztą próżno szukać ich godnych następców, zdaje się jednak znajdować w miejscu, w którym trudno oczekiwać po niej kolejnej rewolucji. Na koncertach będą zabijać pewnie do końca kariery, płyty zaś wydawać utrzymane w podobnych konwencjach. No, chyba, że Ben zaszokuje jeszcze wszystkich kolejnym albumem. Normalny wszak nie jest, co potwierdzą wszyscy, którzy widzieli go na zeszłorocznym Knock Out Festival…

Jacek Walewski

 

 

ZDANIEM  GRZEGORZA PINDORA:

Kilka dni temu miałem okazję obejrzeć sobie występ The Dillinger Escape Plan. Nie był to koncert, nie był to nawet teledysk, a wywiad udzielony w amerykańskiej wersji naszego TVN, czyli stacji Fox. Zdziwiony byłem co niemiara, zwłaszcza, że ów rozmowa z urodziwą prezenterką mało miała wspólnego z muzyką, a by być szczerym Greg z kolegami (dwoma) rozprawiali dosłownie i w przenośni o dupie marynie kładąc wyraźną lachę na to, że w ogóle się nimi zainteresowała. Zresztą, jakby nie było nie omieszkali też o tym wspomnieć.

Poza tym, że Greg ładnie szczerzył się do opalonej prezenterki, która równie mile się do niego odnosiła usłyszeć można było kilka słów odnośnie genezy nazwy zespołu, nie mniej słów o wpływie maestro Mike'a Pattona na całokształt TDEP, a nawet dowiedzieć się (wreszcie już o samej muzyce) dlaczego "Option Paralysis" to taki, a nie inny album. Troszkę ponad dwadzieścia minut wyciętych z mojego życia nie uważam jednak za straconych, gdyż Ci goście od pamiętnego kontrowersyjnego występu na katowickiej Metalmanii, utwierdzają mnie jedynie w przekonaniu, że po nich (!) można się wszystkiego spodziewać.

"Option Paralysis" to jednak przykład na to, że czegokolwiek byś tam sobie słuchaczu nie umyślił oni i tak zrobią inaczej. I tak też, choć śledziłem studio raporty, ba! Nawet słyszałem nowy kawałek w wersji live, nie byłem do końca pewien co i czy w ogóle tej sesji nagraniowej wyniknie. "Ire Works" słucham po dziś dzień z niekłamaną przyjemnością ryjąc sobie od czasu do czasu beret, co wcale jakoś negatywnie na mnie nie wpływa, ale "Option Paralysis" to jednak (jak się okazuje) krok dalej w jeszcze ciekawszą stronę. Oczywiście jest brzydki, chaotyczny rozpierdol, ale ta grupa doskonale bawi się muzyką, lubi zarówno przełamywać konwenanse (i to z albumu na album swoje własne), łamie zasrane podziały, gra mocno, brutalnie do przodu, by co rusz przystopować i zaskoczyć słuchacza p-i-e-k-n-ą pauzą w postaci melodyjnych fragmentów idących w parze z wokalami Grega Puciato. A nawet jakby komuś było mało to elegancko wspomagają się fortepianem, tworząc swój własny specyficzny nastrój i przestrzeń. Najlepszy dowód? "Gold", będący faktycznie złotem, rarytasem na tym krążku, idealnym rozwinięciem "Ire Works" ubranym w nowe ciuszki.  Jazz metal, matematyka, emocje, blast wszystko tutaj jest - i jak zwykle może przerażać, ale nie ma co się bać, z tą ścianą dźwięku w końcu prędzej czy później każdemu przyjdzie się zmierzyć, a czy stanie się to wtedy gdy The Dillinger Escape plan przybierze bardziej rockową formę, czy też nie - to nie ma znaczenia.
 
Podoba mi się brzmienie, to żywe konkretne i naturalne, zwłaszcza perkusji. Pewnie, że obróbek było co niemiara, ale samej gry Billy'ego Rymera słucham z rozdziabionymi ustami. Gość idealnie, perfekcyjnie, nosz kolokwialnie: jak złoto wpasował się w "styl" poprzednika, dodając jednak o siebie nieco groove metalowego posmaku. "Option Paralysis" ma też coś po prostu ładnego, swobodnie rozbudzającego się do życia. Mianowicie (w połowie) bardzo liryczne "Piano", bodaj po "Gold" najciekawszą kompozycję na całym albumie. Nawet nieco patetyczną, ale znów pokazującą grupę z drugiej, ckliwszej, niespodziewanej strony, do momentu gdy ponownie wkurwienie przejmuje pałeczkę i dominuje. Tak czy siusiak "Option Paralysis" to na dzień dzisiejszy najlepsze, najciekawsze, najmniej matematyczne i chyba w miarę łatwo przystępne dzieło amerykanów. Greg Puciato otrzymuje ode mnie laurkę piękniejszą niźli mamy dostają na dzień matki, i aż nie mogę się doczekać gdy ponownie usłyszę go, a raczej ich na żywo. Dillinger! Go! Go! Go!

Grzegorz "Chain" Pindor

8/10