Gallileous kuje żelazo póki gorące, tak jakby chciał nadrobić czas bezpowrotnie stracony przez blisko piętnastoletni rozbrat ze sceną. Nie trzeba się jakoś szczególnie wysilać, by choćby na podstawie wznowionego w 2008 r. demo "Passio et mors..." zauważyć, że Gallileous AD 2010 to już zupełnie inny zespół. Szuflada z grubsza ta sama, jednak inny klimat, inny warsztat i w rezultacie całkiem odmienny, ale jakże efektowny rezultat.
Tak wartościowego doomu nie gra w Polsce żaden inny zespół, a myślę, że i w świecie szerokim mógłby nieco namieszać. Ciekawe, co by się stało, gdyby nie ta przerwa? Nie inaczej jak wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy i rauty z różową królową (która ponoć jest tylko jedna). Tak czy owak, po wydanym (także w 2008 r.) pełnometrażowym, znakomitym debiucie przyszedł czas na epkę, a zarazem powtórną współpracę z Redrum666. Wolałbym wprawdzie pełny materiał, ale nie narzekam, bo "Equideus" to świetny krążek, fachowo podejmujący wątki zawarte na "Ego Sum Censore Deuum". Na pierwszy ogień idą trzy (właściwie dwa plus intro) premierowe kawałki, będące kolejnym konsekwentnym krokiem na obranej przez chłopaków drodze. Odchodząc od surowych i ciężkich (dziś można by rzec - funeralowych) początków, zauważalnych na "Passio et mors...", zespół inaczej porozkładał akcenty w swojej muzyce. Mimo, że Daga odpowiedzialna za klawisze opuściła Gallileous po debiucie, zespół nie zrezygnował z tego instrumentu, tak ważnego dla nadania muzie charakterystycznego ponurego i melancholijnego klimatu. A tego na "Equideus" nie brakuje.
Ów klimat został właściwie zrównoważony konkretnymi, ciężkimi partiami gitary oraz urozmaiconymi partiami wokalu (brawa dla Wino za znakomite, także na żywo, zdzieranie gardła w krzyczących partiach). Pojawia się nawet recytacja w ojczystym języku z wykorzystaniem tekstu Wielkiego Hymnu do Atona. Kto nie wie, co to, niech poszuka. Słychać, że panowie formy nie tracą, a nowe utwory są dobrym prognostykiem na przyszłość. Kolejny kawałek - "Unholy Grail" - został swego czasu wydany jako tzw. internetowy singiel. Całe szczęście, że został wytłoczony również na fizycznym nośniku, bo jakoś tak z założenia nie toleruję nienamacalnych formatów. A szkoda by było, gdyby się zmarnował, bo to rzecz naprawdę znakomita. Taki trochę, operujący różnymi nastrojami, Gallileous w pigułce. "The Fourth Knight of Revelation" to z kolei cover Rotting Christ, zrobiony jednak całkowicie w Gallileousowym stylu. Oczywiście znacznie wolniejszy oraz dłuższy od oryginału, stylistycznie nie odbiega od reszty albumu. Na koniec "I’ll Revenge", czyli poddany nowemu miksowi utwór z debiutu. Wybijająca się w oryginalnej wersji symfonika, tym razem wtopiona została bardziej w tło wytworzone przez resztę instrumentów, co nieco wygładziło i stonowało całość. Nie wiem, czemu właściwie miał służyć ten zabieg, bo przecież pierwotnej wersji niczego nie brakuje. Ogólnie rzecz biorąc, jest bardzo dobrze.
Szymon Kubicki