Hohoho, gdy już opuszczę ziemski łez padół i Anubis będzie prowadził mnie do swego tatka Ozyrysa na Sąd Bogów zostanę zapewne spałaszowany przez Ammita. Dlaczego? Bo ciężko zgrzeszyłem - zwątpiłem w Nile po wydaniu "Ithyphallic". Tymczasem ekipa Sandersa powróciła i wydała płytę solidną niczym piramida.
Jasność, jak ta bijąca ze świetlistego orszaku Ra, musi być. "Those Whom The Gods Detest" to nie jest wybitna płyta, i jest ewidentnie słabsza od kultowych trzech pierwszych longów Nile. Ale od średniego "Annihilation Of The Wicked" i katastroficznego "Ithyphallic" jest lepsza o całą długość i szerokość Nilu. Znów mamy do czynienia z monolityczno-konceptualnym tworem, którego nie łączą w jedno tylko egipskie liryki a muzyka, która to ona tworzy spójność całości. A wszystko zaczyna się od brzmienia.
Jako człek kulturalny i cnotliwy nie będę pisał szczerze co myślę o soundzie "Ithyphallic". Zresztą już rzuciłem produkcję tamtej płyty na pożarcie świętym krokodylom w recenzji zawartej na tym portalu. Tym razem Sanders poszedł po rozum do głowy i zamiast bawić się w selektywność, przez którą moc dźwięków poszła się... gonić, znów zaserwował nam tłusty i soczysty, mocarny death metalowy produkt.
Sama muzyka raduje ucho fana death metalu jak mało która płyta w tym roku. Sanders wziął to co najlepsze w jego twórczości, wrzucił do jednego wora, wymieszał i wyszedł z tego "Those Whom The Gods Detest" właśnie. Czego tu nie ma? Technicznego mistrzostwa, rozpędzonych kawałków, potężnych zwolnień, orientalnych zagrywek na wiośle, klimatycznych dodatków do muzy i rozbudowanych kompozycji. Bo to właśnie w kompozytorskim geniuszu tkwi cała siła Sandersa. Odszedł nasz potężny blond-włosy jegomość od schematu, który ostatnio spłycał muzykę Nile. Teraz tracki nie mają jednoznacznego charakteru, jak to się działo niedawno. Na nowej płycie w obrębie każdego praktycznie numeru mamy zmiany nastrojów, klimatu, kombinacje jak za dobrych starożytnych lat. Oczywiście o tym, że wokalne dialogi ponownie miażdżą, a partie solowe zamykają dziób fanom Malmsteema wspominać nie muszę (Secie! Chcę więcej takich solówek jak w "Permiting The Noble Dead To Descend To The Underworld"!).
Nachwaliłem się, więc czemu nie dam wyższej noty? Bo od największych należy wymagać najwięcej. Nile niczym nie zaskoczył. Swego czasu dźwięki z nowych płyt ekipy Sandersa elektryzowały cały metalowy świat, teraz zespół ten stał się niejako więźniem własnego wizerunku. Owszem, Motorhead daje zacny przykład, że można długo robić w kółko to samo z klasą. Ale Nile był kiedyś awangardą, dziś kolejnym zespołem z nurtu. Było nie było "Those Whom The Gods Detest" to powrót do wybornej formy, tego zacnego zespołu i szansa na przyszłość, że Nile jeszcze skopie dupy jak przy okazji debiutu. Oby.