Nile

Ithyphallic

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Nile
Recenzje
2009-09-11
Nile - Ithyphallic Nile - Ithyphallic
Nasza ocena:
3 /10

"Falling's easy, rising will never be", że pozwolę sobie zacytować Ronniego Dio z "Atom & Evil" z nowej płyty Heaven & Hell. W wypadku Nile jednak i zdobywanie szczytów (piramid?) i upadek w mielizny przeciętności przyszły wyjątkowo łatwo.

Wiadomo, gdyby nie Nile o renesansie death metalu na przestrzeni tytanicznej zmiany wieków mowy by nie było. Pędzili onegdaj na złamanie karku, serwując muzę brutalną, zawiłą technicznie i zorientowaną na ciekawy klimat. Jednak gdzieś w okolicy "Annihilation Of The Wicked" piasek spod grobowców faraonów musiał zasypać tryby tej perfekcyjnie działającej maszyny, i coś zaczęło nawalać. "Cast Down The Heretics", "Sacrifice Unto Sebek" czy "Lashed To The Slaved Stick" owszem były i są wciąż wielkimi hitami, ale pozostałe kompozycje, hmm... kapłani Ra raczej nie będą puszczać ich o wschodzie słońca. Całości zniszczenia połączonego królestwa Egiptu dolnego i górnego dopełnia mdły niczym żuczek gnojownik "Ithyphallic".

Już sama koncepcja machnięcia na okładce wielkiego kamienna penisa jest, hmm...lekko nietrafiona jak na mój gust. Ale sam Karl Sanders zapowiadał, iż nazwa "Ithyphallic" ma odzwierciedlać patetyczną i mocarną muzę zawartą na srebrnym krążku. No cóż, było mu chwalić się erekcją w tytule wydawnictwa, skoro twórczo okazał się być impotentem? Już na sam początek "What Can Be Safely Written" zaskakuje - głównie brzmieniem. Co to się porobiło z Nile, zapytuję? Zamiast mięsistego, wyraźnego i mocarnego soundu mamy produkcję, w której instrumenty może i są selektywne, ale wszystko bulgocze i brzmi jak z jakiegoś bagna pełnego świętych krokodyli. Zero mocy, zero powera. Na domiar złego drugi w kolejce"As He Creates So He Destroys" zaczyna pochód średnich temp, który na chwilę przerywa rozpędzony "Papyrus Containing The Spell To Preserve Its Possessor Against Attacks From He Who Is In The Water" (głupszego tytułu nie dało rady wymyślić?). I to kolejny minus tego wydawnictwa - gdzie ta brutalność, z której Nile było znane?

Płyta kręci się w odtwarzaczu dalej, a my zamiast szybkich uderzeń niczym bat smagający śniadą skórę niewolnika dostajemy kolejne klimatyczne kawałki. "Eat Of The Dead" chociażby. Ta, wiem że utwór ten oferuje fajne zagrywki na wiośle i w ogóle. Ale, niech mnie skarabeusze za obraz wciągną, nie podoba mi się to. Nie będę pastwił się nad każdym utworem z osobna, mękę mą kończy "Even The Gods Must Die", 10-minutowy kolos, którego końcówka koresponduje z solową twórczością Sandersa.

Wciąż słychać technikę, nie słychać brutalności. I nie tylko przez to fatalne brzmienie. Nile wylał wiele średnich temp na "Ithyphallic", a to nie do końca to co oczekiwałem od Amerykanów (i jednego Greka). Nie po drodze mi z tym wydawnictwem - ani nie buja jak Six Feet Under, ani nie morduje technicznym opanowaniem instrumentów jak Hate Eternal, ani nie pierze po pysku jak Behemoth. Ktoś chce ode mnie odkupić "Ithyphallic"?

Grzegorz Żurek