"Shogun" to świetny przykład jak muzyka jakiejś kapeli może ewoluować w naturalny sposób. Płyta ta to świetne połączenie w jedno metalcore'a znanego z "Ascendancy" razem z heavy/thrashem, którym Trivium oczarował krytyków na "The Crusade".
Co zwraca uwagę jako pierwsze, to fakt iż Matt wrócił do krzyków. Ciągłe śpiewanie na poprzedniej płycie nie było do końca wiarygodne w zestawieniu z pierwszymi albumami kapeli, toteż powrót do bardziej ekstremalnej formy wyrażania ekspresji wokalnej cieszy. Heafy jest w świetnej formie, trzeba mu to przyznać, również jako gitarzysta. W ogóle "Shogun" to płyta nastawiona na gitary. Mamy tu wręcz cały elementarz, jak powinna zabrzmieć nowoczesna metalowa płyta. Są partie spokojne, nawet akustyczne. Ale są też szybkie cięcia. Melodyjne motywy przechodzą w ciekawe solówki. To po prostu fajne, że zespół złożony z tak młodych muzyków pamięta, który instrument w ciężkim rocku liczy się najbardziej.
Kompozycje to w dużej mierze pomieszanie patentów z "Ascendancy" i "Crusade". Mamy zahaczające o thrash metal hity ("Kirisute Gomen"). Znajdziemy utwory w swej strukturze bliższe klasycznemu heavy metalowi ("Down From The Sky"). Jak i jest tu też kilka jawnie metalcore'owych kompozycji ("Into The Mouth Of Hell We March"). Na uwagę zasługuje tytułowy kawałek, który niemal progresywną zmianą nastrojów i powtórzeniem motywu z openera płyty wybija się znacząco ponad przeciętność.
Zespół dużo pomieszał w aranżach. Na "Shogunie" znajdziemy np. solo na basie ("Torn Beetwen Scylla And Charybdis"). Kompozycje trwają zazwyczaj około 5 minut, i żeby wychwycić wszystkie gitarowe smaczki, trzeba spędzić nad albumem trochę chwil.
Dla Trivium jest to płyta przełomowa. Zespół w końcu przestał poszukiwać i zaprezentował w pełni swój, dojrzały styl grania. Cieszy fakt, iż tak młodzi muzycy są już pewni tego co chcą robić w przyszłości. Umiejętności i wyobraźni im nie zabraknie, w to wierzę, bo na "Shogunie" pokazali, że mają ich mnóstwo.
Grzegorz Żurek