Są piłkarze, których lubię, a których kariery układały się różnie. Jedni błysnęli za młodu, ale nigdy nie potwierdzili drzemiącego w nich potencjału.
Inni wchodzą na pewien wysoki poziom i na nim pozostają, są solidni, ale rzadko prezentują coś wyjątkowego na boisku. Są wreszcie tacy, którzy osiągają wyżyny, ale też zdarzają im się słabsze sezony, a po nich znowu wracają na szczyt. Death metalowa legenda z Yonkers właśnie przeżywa drugą młodość za sprawą dziesiątego albumu. "Atonement" jest tym, na co czekali fani od wielu lat.
Połowa lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia doświadczyła nagłego skoku popularności black metalu i odwrotu death metalu, który jeszcze przed chwilą pukał do drzwi mainstreamowych gigantów fonograficznych. "Formulas Fatal To The Flesh", debiut Nile oraz "Close To A World Below" bohaterów tego tekstu nieco zrehabilitowały ten gatunek w oczach fanów ekstremalnego metalu. Te dwa ciosy, dźwiękowy huragan w postaci wspomnianego "Close To A World Below" oraz ostry jak brzytwa "Unholy Cult" stanowią drogowskaz po dziś dzień dla epigonów, czasem nie mniej utalentowanych od swych mistrzów (choćby nowozelandzki Ulcerate). Doszedł do tego ruch w podziemiu w postaci późniejszych wydawnictw Teitanblood, Grave Miasma czy Portal. Powiew (nie)świeżego powietrza na zatęchłej scenie.
Immolation dość regularnie prezentował kolejne produkcje, rzadko zaskakując, nigdy nie zawodząc. Raz były lepsze ("Harnessing Ruin", "Majesty And Decay", "Providence"), raz gorsze ("Shadows In The Light", "Kingdom of Conspiracy"), ale to wciąż było Immolation. Nazwa stanowiła stempel jakości.
Na "Atonement" również znajdujemy znane i lubiane, charakterystyczne elementy dla twórczości nowojorczyków. Więc czemu tym razem jest aż tak dobrze? Na czym polega różnica, że chce się wracać do tego albumu, w przeciwieństwie do "Kingdom of Conspiracy"? Po pierwsze, bez zjadania własnego ogona, zespół zgrabnie nawiązuje klimatem do złotego okresu przypadającego na "Close To A World Below"/ "Unholy Cult". W samych kompozycjach zostawił więcej przestrzeni, wróciło transowe granie, które w ich wykonaniu tak cieszy. Te zapętlone tematy sprawiają, że płyta wsysa, a na twarzy mimowolnie pojawia się uśmiech zadowolenia.
To nie jest ten chaos wypełniony rwanymi riffami i perkusyjnym trzęsieniem ziemi, którym stało "Close To A World Below". Tam było szaleństwo, tam była otchłań, w którą słuchacz spoglądał i zatracał się. Hernandez grał jakby miał cztery ręce i nogi. To był ten death metalowy absolut. "Atonement" bliżej do "Unholy Cult", produkcja jest klarowna, mimo to w gitarach znowu słychać gruz. Można się ponownie przyczepić do bębnów, które brzmią potężnie, ale niestety znowu nieco rażą sztucznością. Marzy mi się, że znowu kiedyś zabrzmią tak surowo i naturalnie jak na "Close To A World Below". Shalaty to nie Hernandez, trzeba się z tym pogodzić. Jestem jednak przekonany, że gdyby inaczej podejść do kwestii produkcji, byłby to ten brakujący element układanki.
Trochę narzekam, dzieje się tak tylko dlatego, że wiem, na co stać ten zespół. Nie zmienia to faktu, że znowu słyszę zespół, który pokochałem dwie dekady temu. Dźwiękową apokalipsę zbudowaną na dusznym klimacie, zapętlonych riffach drążących umysł, szalonych solówkach i potężnych połamanych partiach perkusji. Precyzyjną i perfekcyjną. I to, co odróżnia ich od rzeszy technicznie grających death metalowych załóg. Dramaturgia, klimat. Nie jest to muzyka bezduszna, pozbawiona specyficznego feelingu. Muzycy odpowiednio budują napięcie. Co nie bez znaczenia, jak na tego rodzaju granie, "Atonement" jest bardzo chwytliwy. Oni to potrafią, wystarczy przypomnieć sobie "Reluctant Messiah" czy "Lost Passion". I tym razem znajdujemy sporo dobra.
Immolation to zespół odporny na mody, niechętnie opuszczający utartą przez siebie ścieżkę, a mimo to wciąż z niecierpliwością czekam na każdy ich nowy materiał. Dla mnie najważniejsze jest to, że jako jedni z niewielu w tym gatunku potrafią mnie poruszyć, ta muzyka gra mi w duszy. Grać potrafi wielu, ale niewielu potrafi wywołać emocje. Nie można obojętnie przejść obok ich twórczości. Ja przynajmniej nie mogę. Ten zespół to klasa sama w sobie.
Sebastian Urbańczyk