Ihsahn

Arktis.

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Ihsahn
Recenzje
2016-05-11
Ihsahn - Arktis. Ihsahn - Arktis.
Nasza ocena:
10 /10

Czy wiecie, że to Ihsahn odkrył Arktykę? Odkrył ją na nowo na szóstej solowej płycie "Arktis.", czyli najlepszym ze swoich dotychczasowych nagrań.

Twórczość Ihsahna, niegdysiejszego lidera niezapomnianego Emperor, obserwuję z dużą uwagą od dziesięciu lat. To właśnie dekadę temu norweski artysta wydał debiutancki materiał solowy zatytułowany "The Adversary". Ihsahn był wówczas muzykiem doświadczonym, ale dopiero kiełkowała w nim wizja tworzenia albumów ponadczasowych, wypełnionych mistycznymi iskrami awangardowego geniuszu, a zarazem często tak bardzo nierozumianymi przez fanów ekstremalnego metalu. Ihsahn w istocie nie chce być rozumianym. Jego kolejne solowe nagrania charakteryzują się eksperymentalnym podejściem do metalu. Moim zdaniem "Arktis." nie wyłamuje się z tej koncepcji, ponieważ można tu odnaleźć szeroką gamę pomysłów naśmiewających się z utartych konwencji, a zarazem na tym krążku Ihsahn utrwala swoją solową tożsamość w najlepszy z możliwych sposobów. Artysta dotarł do granicy muzycznej wszechrzeczy na poziomie swoich indywidualnych emocji. Zarejestrował album, do którego poziomu będzie mu się bardzo trudno zbliżyć w przyszłości, trudno bowiem konkurować z ideałem. Chciałbym więc wszem i wobec ogłosić, że "Arktis." to opus magnum Ihsahna.

Krążek teoretycznie zawiera dziesięć kompozycji, choć na moim odtwarzaczu wyświetla się ich jedenaście. Ferment rozsiewa ukryty utwór "Till Tor Ulven", czyli wariacja na temat twórczości norweskiego poety Tora Ulvena, a ściślej jego utworu "Søppelsolen" z 1989 roku. Tak oto finał "Arktis." okazuje się wręcz przeszywający! Słowa wypowiedziane przez Hansa Herbjørnsruda - innego ważnego dla norweskiej kultury twórcy - w zestawieniu z demonicznymi klawiszami mogłyby ozdobić każdą wyprawę do najbardziej mrocznych krańców Arktyki. Chryste! Ileż w tym tajemniczym utworze zaczaiło się smutku, żalu i… norweskiej wyniosłości. Monolog Herbjørnsruda stopniowo przyjmuję formę epilogu do horroru. Azymut tej podróży zdają się wyznaczać postępujące klawisze w wykonaniu Ihsahna. Gdzie się znajdujemy? W smutku. Tak, "Arkits." o smutku i samotności opowiada, choć chodzi wyłącznie o subtelny wymiar owych stanów emocjonalnych. W mrozie, w beznadziei, w towarzystwie narastających halucynacji. Wyłaniające się znikąd wrzeszczące wokale Ihsahna to demony współczesnych podróży człowieka wśród rozmaitych zawirowań jego duchowej obecności na ziemi. Czy jeszcze tu jesteście?

Opowiedziałem dotąd o finale i niezbyt optymistycznym przesłaniu albumu. Ihsahn, sięgając po mroczne podróże, pełne tajemnic, bólu i niepewności, scharakteryzował kondycję współczesnych ludzi. Tej charakterystyce towarzyszy muzyka o sile rażenia porównywalnej do mocnego trzęsienia ziemi. Podobno wtedy człowiek uświadamia sobie sens swojej obecności na tej planecie. Tymczasem Ihsahn bez skrupułów przypomina swoją genetyczną obecność w utworze "Disassembled", czyli brutalnym i wściekłym biczowaniu słuchaczy nieodpornych na ekstremalną muzykę. Cios za ciosem! Wrzask! Potężne riffy! Piekło! Gdyby Ihsahn był Poncjuszem Piłatem to Jezus Chrystus nigdy nie zostałby ukrzyżowany - nie przeżyłby pierwszego spotkania z rzymskim prefektem Judei. W muzyce Ihsahna czai się bowiem coś z pogranicza religii i mistycyzmu. W "Disassembled" wyłaniają się również chórki o łagodzącej stan ducha formie. Zaśpiewał w nich Einar Solberg, członek i w zasadzie lider norweskiego Leprous, którego na "Arktis." można jeszcze usłyszeć w kompozycji "Celestical Violence".

Innym wokalnym gościem jest tu Matt Heafy z Trivium w utworze "Mass Darkness". Wygląda to tak, jakby Solberg i Heafy spłacali dług wobec Ihsahna, który wystąpił zarówno na ostatniej płycie Leprous, jak i Trivium. Niemniej porównując wyczyny obu wokalistów łatwo o konkluzję, iż Amerykanin z japońskimi korzeniami wytrzaskał Norwega po pysku. Chórki Heafy’ego wręcz wgniatają w fotel! Wow! W bogatym repertuarze ekstremalnego instrumentarium Ihsahna frontman Trivium odnalazł się fenomenalnie. Trudno mi sobie teraz wyobrazić ten kapitalny utwór, bez obecności Heafy’ego. To jeden z nielicznych artystów, którzy w agresji potrafią zawsze odnaleźć coś doniosłego i pouczającego.

Goście pojawili się także w trzecim utworze "Arktis.". Partie gitarowe w "My Heart Is Of The North" zarejestrował Robin Ognedal, a klawisze dodał tu Nicolay Svennaes Tangen. Sam tytuł numeru mówi wszystko. Północ jest kierunkiem podróżny norweskiego wizjonera. Mroźna, norweska północ, pełna agresji i tajemnic, tak jak "My Heart Is Of The North".

Wspominany utwór to jednak nie tylko naturalna wściekłość Ihsahna. To także… elektronika. Istotną częścią eksperymentów Norwega okazują się bowiem patenty wyjęte z najdziwniejszych form elektronicznej ekspresji. Taki stan rzeczy dobrze ilustruje kompozycja "South Winds", pulsująca w oparciu o niestandardowe (i nieożywione) efekty, a zarazem pełna intrygujących drobiazgów, takich jak demoniczny szept Ihsahna, czy też wzniecane przez niego chórki. To kategoria wysmakowanego eksperymentu, właściwego tożsamości norweskiego twórcy. Zresztą kolejny w trackliście "In The Vaults" wcale z tym eksperymentem nie zrywa. Brnąc pomiędzy mroźnymi przystankami arktycznego świata Ihsahn krzyczy jakby uwięziony w tunelu, odmierza swój czas na nieregularnym zegarze, oddaje się wreszcie szerokiemu instrumentarium - od wściekłości po właściwą artyście finezję. Równocześnie w tym utworze zaskakuje seria klasycznych rockowych zagrywek, tak jakby Ihsahn na chwilę oderwał się od Arktyki, choć niewykluczone, że mamy tu do czynienia z halucynacjami umierającego w mrozie człowieka. Kompozycja brnie pomiędzy różnymi, na zmianę mrocznymi i nośnymi seriami dźwięków. Ihsahn nie poszukuje, tylko odkrywa.

W owej zaskakującej rockowej aurze, niemalże w okolicach hymnu, rozpoczyna się numer "Until I Too Dissolve". To trochę tak jakby Ihsahn stanął na stadionowej scenie przed tysiącami słuchaczy. Jego gitara wyczynia tu różne niesamowitości. Bywa agresywna do krwi, ale nie stroni też od charakterystycznego nośnego klimatu. To dosyć osobliwe wypełnienie albumu, nawet pomimo groźnych wokali Ihsahna, osadza utwór bardziej w okolicach mrocznych halucynacji, aniżeli regularnego przedzierania się przez egzystencjalną zamieć. Wobec złudzeniom na temat dobrego świata wychodzi naprędce utwór "Pressure" o paranoiczno-histerycznej wymowie. Seria powyciąganych na różne strony riffów, agresja na wokalach, a także demoniczne przestrzenie przypominają, iż norweski artysta zaprosił swoich słuchaczy na niebezpieczną wyprawę, pełną licznych zagrożeń o fizycznej naturze, ale też poddających pod nieustanne wątpliwości kondycję psychiczną odbiorców "Arktis.". To bez wątpienia krążek, który powinien być intymnym towarzyszem szaro-białych dylematów na temat człowieczeństwa, a w zasadzie jego kondycji w zestawieniu z wyzwaniami współczesnego świata.

Norwegia nie jest jednak całym światem. To dziwny i przepełniony dumą mieszkańców kraj, w którym jednak nie istnieją normy prawne, aby unieszkodliwiać zbrodniarzy. Być może dlatego Ihsahn poszukuje odpowiedzi na fundamentalne pytanie w mroźnych krańcach arktycznego świata. Kompozycja "Frail" dobrze oddaje naturalność i, w pewnej mierze, dziewiczość jego poszukiwań. W tym fragmencie płyty artysta przypomina słuchaczom, że ekstremalna muzyka nie stoi w konflikcie z naturalnością. Ihsahn jest tutaj przewodnikiem po wolnym świecie muzyki! Z tej roli nie zrezygnował w "Crooked Red Line", choć jego etatowy współpracownik, dobrze znany saksofonista Jorgen Munkeby, zaprezentował w tym utworze kilka partii swojego flagowego instrumentu. Tak oto "Crooked Red Line", kompozycja o balladowej wymowie, stanowi zestawienie liryczności Ihsahna i depresyjności Munkeby’ego. Efekt tej reakcji, zresztą jak zawsze w tym duecie, okazuje się piękny i wstrząsający. I tylko "Celestial Violence" przypomina, że śmierć jest blisko. Przypomina w słowach Einara Solberga, w klawiszach Ihsahna… to wściekła kołysanka o krańcu arktycznej podróży, który nie musi wcale okazać się optymistyczny.

Czy ktoś spodziewał się, że "Arktis." to hollywoodzka historia zwieńczona nierealnym happy endem? Zdjęcia Fridtjofa Nansena zdobiące m.in. okładkę albumu, ilustrują niekończące się dążenie człowieka do osiągnięcia abstrakcyjnego celu. Szczęście kryje się za kolejną lodową górą, za niebezpieczną zamiecią śnieżną, po przekroczeniu tysięcy szaro-białych kilometrów. Szczęście, którego nikt nigdy nie odkryje. Taka jest bowiem natura człowieka. Wymagająca, nieustępliwa, niezaspokojona. Ihsahn poznał tajniki ludzkich dążeń do nieśmiertelności. Stał się narratorem owych niekończących się pragnień. Jego twórczość wypełnia dziś żal, smutek, mrok, samotność, tajemnica, niepewność i agresja. Jednak moim zdaniem "Arktis." to szansa na pokonanie Arktyki. To głos do ludzkości o poszukiwanie realnych celów, o koegzystencję i odrzucenie drażniących dogmatów. To muzyka zaprezentowana przez wizjonera, fenomenalnego instrumentalistę i znakomitego autora tekstów. To Arktyka, którą każdy musi pokonać sam, aby na końcu tej drogi odkryć ją na nowo. Odkryć tam siebie.

Konrad Sebastian Morawski