Podobno łatwo przekroczyć granicę pomiędzy geniuszem a szaleństwem. Natomiast trudno rozpoznać, co w istocie jest genialnie, a co nie. Twórczość norweskiego Solefald to jako żywo odzwierciedlenie owych dylematów.
Twórcy Solefald, Lazare Nedland i Cornelius Jakhelln to duet muzyków, których filozofia pisania utworów nie mieści się w żadnej definicji. To muzycy tyleż dziwaczni i paranoiczni, co wizjonerscy i wyznaczający nowe trendy. W tych niemierzalnych kategoriach należy też rozpatrywać nowy album Solefald zatytułowany "World Metal. Kosmopolis Sud". Materiał zawiera osiem kompozycji, które zostały osadzone w różnych gatunkach metalu... i nie tylko. Otóż na krążku, w jednym szeregu, w towarzystwie ostrych blackowych zagrywek maszerują nad wyraz nośne partie elektroniczne. Na wyżynach metalowej awangardy jawią się natomiast prowokacyjne fragmenty popu, a post metalowe zgliszcza wypełniają eksperymenty przywołujące skojarzenia z muzyką dyskotekową. Na płycie nie zabrakło również odczuwalnych fragmentów psychodelicznego nastroju, a swoje miejsce w niektórych przestrzeniach krążka wywalczyło także korzenne brzmienie, będące rezultatem zastosowania kilku ciekawych i niebanalnych instrumentów. Całość układa się w spójne dzieło, które można zlokalizować w ramach jednego uniwersalnego gatunku - world metalu.
To od dnia premiery "World Metal. Kosmopolis Sud" można mówić o tym nowym gatunku muzyki. Ten album nie zdradza wszak żadnych reguł, ani też nie porusza się w ramach narzuconego schematu. Można tu usłyszeć potężne kosmiczne przestrzenie, zdarza się też zejść pod ziemię, gdzieś w okolice zgniłego, potępionego świata. Tego typu zmiany klimatu najczęściej rozgrywają się w ramach jednego utworu ("World Music With Black Edges", "The Germanic Entity", "Bububu Bad Beuys", "Future Universal Histories", "String The Bow Of Sorrow"), zaś rzadziej dochodzi do sytuacji, gdy Solefald zamyka się w ramach zagęszczonego klimatu, jak w przypadku skądinąd fenomenalnego post metalowego zamknięcia albumu, kompozycji "Oslo Melancholy". W każdym razie dokopanie się do wszystkich tajemnic tego materiału wymaga znacznie więcej, niż kilku (...kilkunastu, ...kilkudziesięciu) przesłuchań. To dzieło na długi czas.
Być może niektóre fragmenty albumu przywołują skojarzenia z twórczością Arcturus, czyli innego wielkiego przedstawiciela metalowej awangardy, ale nie są to skojarzenia stabilne. Lazare i Cornelius wykazali się bowiem dużą odwagą, może nawet perwersją, inwestując w niektóre elementy tworzące "World Metal. Kosmopolis Sud", szczególnie te z pogranicza francuskiego popu w utworach "Le Soleil" i "2011, or a Knight of The Fail", a także spuszczonej ze smyczy elektroniki, niekiedy nawet posiadającej walor dyskotekowy. O znakomitej jakości materiału świadczy jednak fakt, że pomimo ilości i ryzyka w stosowanych środkach, album ani na chwilę nie traci nic ze swojego wspaniałego klimatu, dodatkowo akcentowanego kapitalnymi partiami wokalnymi. To niezwykłe, że pod tym szyldem zdołano opanować tyle różnych inspiracji, pomysłów i wpływów. To muzyczna alchemia w prawdziwej postaci.
"World Metal. Kosmopolis Sud" to już ósma duża płyta w dorobku Solefald. Najwyraźniej duet, działający w tym projekcie okrągłe dwadzieścia lat, potrzebowali właśnie tyle czasu, aby osiągnąć doskonałą formę. Styl zespołu nie został bowiem jedynie odświeżony czy rozbudowany, lecz wszedł na nieosiągalny dla wielu poziom wyrafinowania, awangardy i eksperymentu. Ostateczne wrażenie z odsłuchu "World Metal. Kosmopolis Sud" musi więc błądzić pomiędzy geniuszem a szaleństwem. To epokowe dzieło, które zasługuje na uznanie tak samo, jak na niezrozumienie.
Konrad Sebastian Morawski