A kto umarł, ten nie żyje… czyżby? Przykład trzynastego studyjnego albumu legendarnego Voivod zdaje się zaprzeczać słowom wypowiedzianym niegdyś przez Bogusława Lindę.
Oto, prawie po ośmiu latach od śmierci Denisa Piggy’ego D’Amoura ten muzyk wciąż tworzy. Był na "Katorz" z 2006 roku, był na "Infini" z 2009 roku i jest też na "Target Earth" z 2013 roku, czego zresztą wcale nie wypierają się pozostali muzycy zespołu mówiąc szczerze i bez wątpliwości: "Piggy Was Here". Tyle, że jego obecność to już przede wszystkim inspiracja. To, co nieodżałowany muzyk po sobie pozostawił w warstwie metafizycznej. Wszak o ile na dwóch poprzednich wymienionych przeze mnie albumach zostały umieszczone fizyczne pomysły Piggy’ego, o tyle na "Target Earth" owych pomysłów jest niewiele, górę wzięła forma inspiracji.
Dlatego też bałem się tego krążka. Z autentycznym przestrachem podchodziłem do tego, co stworzyli Snake, Chewy, Blacky i Away. Tym więcej było niepewności związanych z tym materiałem, że przecież basista Blacky, czyli pięćdziesięcioletni Jean-Yves Thériault, ostatni raz z Voivod grał na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku, a gitarzysta Chewy czyli Daniel Mongrain z tym legendarnym zespołem zaprzyjaźnił się zaledwie kilka lat temu. To jednak nie ma znaczenia! Voivod na "Target Earth" zasuwa jak rakieta. Muzycy zdecydowali się na kontynuację pomysłów zasygnalizowanych w ostatnich latach, a przy tym dołożyli domieszkę nowego. Jest więc skomplikowanie i magnetycznie. Zewsząd wylewają się dziwaczne zagrywki i odgłosy, tak jak przy otwarciu "Kluskap O’Kom", "Empathy for the Enemy" i "Mechanical Mind". Sekcja instrumentalna odbija się pomiędzy heavy, groove i thrash metalem, trudno nadążyć za jej zmiennym tempem. Utrzymuje się też charakterystyczny postrzępiony elektroniką posmak, ale prym wiodą przede wszystkim patenty gitarowo-perkusyjne. Na wokalach szaleje Snake, a całość doskonale wypełnia uwolniony bas Blacky’ego. Album oddycha tym właściwym dla Voivod postnajeźdźczym klimatem. Jest dobrze…
…a tu i ówdzie nawet lepiej niż dobrze. Wszakże wspominany już "Mechanical Mind" w zestawieniu z "Warchaic" i "Resistance" to Voivod w wersji progresywnej. Bez kajdan czasu i wyciągniętych z przeszłości konwencji, ale z otwartą przestrzenią dla poszczególnych instrumentalistów. A to słychać bardzo impulsywne partie perkusji Awaya, a to na gitarach rozpędzi się Chewy. Swoją drogą świetnie brzmią jego solówki i riffy, które pod pewnymi względami przypomniały mi Voivod z czasów romansowania z rock n’ rollem w stylu "Gasmask Revival", bo też nie inaczej można myśleć o utworze "Resistance". Jest tu również właściwa dla kanadyjskiego zespołu refleksja. Coś, czego nie potrafią zagrać inne kapele, co utworzyło tożsamość Voivod. Jeśli nie wiecie o czym mówię to sprawdźcie fenomenalne otwarcie "Warchaic", gdzie w powolnym, niemalże ślamazarnym tempie zderzyły się ze sobą bas z gitarą elektryczną. Ten utwór jest jak wąż, który z dużym spokojem rozwija się aby wreszcie ukąsić. To jak podróż po zakrzywionej w czasie przestrzeni. To czysty Voivod z Piggym w tle.
A skoro o tożsamości mowa to odsyłam również do kawałka "Corps Étranger", pierwszego w historii numeru zaśpiewanego po francusku z dialektem Quebec. Dla mnie to wyraźny komunikat zespołu o tym kim są i kim zawsze będą. Dla muzyki. Dla fanów. Dla Piggy’ego. Ten przekaz wzmacnia kilka potężnych bębnów w klasycznej voivodowskiej konstrukcji utworu "Artefact". Z właściwą dla formacji gracją album wykańcza półtoraminutowy "Defiance" w znamiennych słowach: "Coming your way before your eyes, black clouds move across the sky, seeing your world engulfed in flames, knowning your life won’t be the same…", tak jakby urwanych wraz z całym utworem. Tak prezentuje się "Target Earth".
I jeśli wcześniej byłem przestraszony na myśl o tym albumie to po zapoznaniu się z nim czuję się tak jakby Piggy nigdy nie odszedł. Voivod to wciąż wielka klasa i wór inspiracji w muzyce. Zespół, o którym nigdy się za dużo nie mówiło. Enklawa w metalu dla ludzi potrafiących dostrzec znaczenie tworzonej przez Kanadyjczyków muzyki. Nie jest inaczej w przypadku "Target Earth". To bardzo udany krążek, łączący klimat ostatnich nagrań Kanadyjczyków i obdarzony powiewem świeżości. Tego się nie bałem, tego oczekiwałem.
Konrad Sebastian Morawski