Everblack
Gatunek: Metal
Jeśli ktoś oczekiwał radykalnych zmian w stylu The Black Dahlia Murder (kierując się roszadami w składzie) ten trąba.
Zespół pod wodzą Trevora Strnada może zmienił co nieco, ale na lepsze, bo panowie grają teraz bardziej surowo, wciąż w swoim jedynym, niepowtarzalnym melo deathowym stylu, ale jednak w formule bliższej ortodoksyjnym fanom śmierć metalowego łojenia.
Album zawiera dziesięć premierowych kompozycji, w których najbardziej zauważalną, w stosunku do choćby poprzedniego krążka, jest sposób aranżacji partii gitar oraz solówek. Od momentu dołączenia do zespołu Ryana Knighta, solówki - jeden ze znaków rozpoznawczych TBDM z każdym albumem ulegają małej metamorfozie. Nie są to już wyłącznie melodyjne i przeważnie utrzymane w bardzo wysokich rejestrach popisy, a bardzo przemyślane i niezwykle złożone partie, często będące najciekawszym elementem całego utworu.
Nie mniejsze wrażenie robi gra nowego nabytku formacji, byłego perkusisty Abigail Williams - Alana Cassidy. Chłop tym różni się od Shannona Lucasa, że gra nieco bardziej mechanicznie, kładzie mniejszy nacisk na groove oraz redukuje karkołomne szybkości i różne rodzaje blastów. Wręcz, jestem w stanie zaryzykować twierdzenie, że w tej materii (blasty) jest bardziej powściągliwy od Shannona oraz mniej kreatywny, jednakże gra sprawniej technicznie. Nie zmienia to jednak faktu, że Pan Cassidy jest godnym zastępcą Lucasa, i w swej roli sprawdza się co najmniej znakomicie.
Co z resztą? Jak zawsze - super. I to by było na tyle. "Everblack", jak zaznaczyłem wcześniej, jest albumem nieco surowszym zarówno od "Ritual" jak i "Deflorate", i z całą pewnością, pozostaje krążkiem w "dahliowskim" rozumieniu praktycznie antyprzebojowym. Jedynym "hitem" jest tutaj otwieracz "In Hell Is Where She Waits For Me" oraz wieńczący płytę "Map of Scars", noszący znamiona TBDM z czasów "Nocturnal", urozmaicony dość podniosłymi klawiszami oraz najbardziej zróżnicowany wokalnie.
Poziom został utrzymany, rewolucji nie będzie. Panowie podtrzymują wysoką formę oraz cementują swoją pozycję na scenie. Nic dodać, nic ująć.
Grzegorz “Chain" Pindor