Kolejny rozdział bajki o Kopciuszku (w tej roli Igor Gwadera), który dzięki dobrej wróżce (Titus) już wkrótce może stać się królem rock'n'rollowego balu made in Poland. Czyta się go równie przyjemnie, co poprzedni.
Lubimy takie historie: oto młody, kilkunastoletni chłopak, który od dziecka zdziera opuszki palców grając na gitarze, z pomocą rodziców kontaktuje się z wydawałoby się niedostępnym dla zwykłego świata rockmanem. Rockman zachwyca się młodzianem i wspólnie z nim (i jeszcze dwoma kolegami) zakłada zespół, o którym mówi cały kraj, na którego koncerty przychodzą wygłodniali nowości koneserzy gitarowej muzyki. Formacja szczytuje grając jako support przez bogiem, czyli Slashem, a później zabiera się do kontynuowania swojej jakby oderwanej od rzeczywistości opowieści.
Ale Anti Tank Nun zasługują na uwagę nie tylko dzięki tej historii - tu liczy się muzyka, a ta rzeczywiście jest przednia. Titus to najbardziej rock'n'rollowy z muzyków w tym kraju, Iggy to faktycznie świetny gitarzysta, a przecież Adam Bielczuk i Bogumił Krakowski to nie tylko statyści, ale fachowcy pełną gębą. Potwierdza to ich druga płyta, "Fire Follow Me", zdecydowanie bardziej zróżnicowana niż poprzedniczka, z jeszcze bardziej chwytliwymi riffami i identyczną dawką energii.
Osoba wokalisty Acid Drinkers od początku działalności Anti Tank Nun wyznaczyła muzyczny kierunek temu zespołowi - nie chodzi mi o thrashowe odnośniki, a o wyraźne nawiązania do twórczości Motorhead, których Pukacki jest przecież zdeklarowanym wyznawcą. W rzeczy samej: gdy kapela odpala riffy w "First Spark", "Fire Follow Me" czy "Killing Times" nie ma wątpliwości, kto jest jej główną inspiracją. Na szczęście w zespole panuje muzyczna demokracja i inne wpływy także tu wyczujemy - panowie chętnie sięgają po southernowe zagrywki, szczególnie te z użyciem gitary akustycznej robią rewelacyjne wrażenie i ubogacają materiał: "Under The Big Black Tent" i "That One Who's Good…" brzmią wspaniale! Warto też zwrócić uwagę na potężne, brudne wykopy w rodzaju "Hanged Man's Diary" czy "Sake Crazy" - to czysty hard rock pomieszany z metalową alternatywą, ja w zagrywce do drugiego z wymienionych kawałków słyszę wyraźne nawiązania do Mastodona z okresu "Leviathana".
Oczywiście swoje chwile chwały ma tu Igor Gwadera, który sypie dobrymi solówkami jak z rękawa - w "First Spark" zaczyna szybkim kostkowaniem, a później popisuje się zgrabnym płynięciem po całym gryfie, od niskich dźwięków, po te ekstremalnie wysokie. Bardzo dobre wrażenie robi też jego partia z "Iron Midget", w której gitarzysta wyżywa się na najwyższych strunach tak szybko, tak to tylko możliwe.
No kurczę, wychodzi im takie granie - rock wręcz chlupocze w żyłach muzyków Anti Tank Nun, w odpowiednim momencie wystrzeliwując na powierzchnię ziemi pod postacią kapitalnych piosenek. Tym razem jest ich dziesięć - w sam raz na kolejny rok dzielący nas, mam nadzieję, od następnej płyty tego kwartetu.
Jurek Gibadło