Drugi oficjalny materiał No Consequence, a pierwszy w barwach Basick Records, to podsumowanie dotychczasowej działalności grupy, a także dowód na ciągły rozwój brytyjskiej prog metalowej sceny.
Niegdyś zakochani w Protest The Hero i Meshuggah, dziś pokazują, że znacząco powiększyli swoje grono muzycznych zainteresowań, dodając do powyższych nieco matematyki niczym z płyt Sikth, trochę luzu - ale wciąż w djentowej konwencji - rodem z premierowych nagrań Aliases, a do tego, co chyba najważniejsze, własny sznyt.
Na "IO" składa się dwanaście całkiem plastycznych kompozycji, których w żadnym wypadku nie należy analizować z osobna. To w sumie dość zaskakujący, spójny i cholernie dobry album, czarujący melodiami, kiedy trzeba miażdżący ciężarem ("Bury The Debt"), ale również zaskakujący rozłożeniem akcentów na spokojnie ambientowe pasaże i metalową, techniczną młóckę. Chwilami No Consequence przypomina The Eyes of A Traitor jeszcze zanim grupa zawiesiła działalność. Nie mam jednak na myśli stricte metalcore’owych naleciałości, które przywołują takie skojarzenia, a pieczołowicie kreowany groove oraz… co chyba najciekawsze, barwę głosu frontmana No Consequence, która niebezpiecznie przypomina - a właściwie, bądźmy szczerzy, kopiuje styl Jacka Dellany’ego. To chyba jedyna możliwa wada tejże formacji, ale z drugiej strony, biorąc pod uwagę dopasowanie partii Kaana Tasana do muzyki, chylę czoła, bo zarówno screamy jak i normalny, piękny i ozdabiający kompozycje śpiew wychodzą mu bardzo przyzwoicie.
Brzmieniowo panowie wpisują się w ramy nurtu, aczkolwiek wydaje mi się, że (celowo) cofnęli się do początków djentu, wracając do dokonań Fellsilent. Były zespół obecnego lidera Tesseract cechował się naturalnością i potężną ścianą gitar, co słychać również na "IO". Innymi słowy, No Consequence jawi się jako kolejny fantastyczny i mający świetlaną przyszłość metalowy akt z Wysp Brytyjskich. Dzięki wytwórniom takim jak Basick, wynajdującym tego typu perełki (numer jeden to oczywiście The Algorithm i australijskie Circles) metal się nie nudzi.
Grzegorz "Chain" Pindor