Kiedy za oknem wietrznie, zimno i ciemno, kiedy nieprzyjaźnie. Właśnie wtedy instrumentalne jazzy wchodzą najlepiej.
Szczególnie, gdy ma się w składzie tak uzdolnionego kompozytora i kreatora atmosfery jakim jest Łukasz Komala, jednocześnie gitarzysta formacji Monosies. Kompozycje Komali dotarły nawet do półfinału amerykańskiego International Songwriting Competition. "Stories of the Gray City" to długogrający debiut tej grupy niesamowitych muzyków związanych z krakowskimi szkołami muzycznymi. Warto dodać, że jest to grupa młodych, choć już doświadczonych muzycznie ludzi. Ich krążek jest smakowity, unurzany w sennej i marzycielskiej atmosferze, a do tego pełen dobrych i pamiętliwych motywów.
Monosies grają muzykę mocno filmową, trochę jak Lebowski na debiucie, ale tu instrumentaliści zdecydowanie bardziej lubią jazz. Choć tytuł krążka i jego okładka odsyłają raczej do szarych, wielkomiejskich historii, to mnie w większej części materiał przenosi do jakiejś średniej wielkości knajpki na Montparnasse, gdzie ktoś w samotności sączy alkohol i wspomina, przy czym zaznaczam że w Paryżu nigdy nie byłem, ale czuje, że właśnie taka tam panuje atmosfera. Na "Stories of the Gray City" jest to miasto miłości jak z "Casablanki", bardziej na zasadzie retrospektywnej, egzystujące jako wspomnienie, niż autentyczne miejsce w przestrzeni. Dźwiękowa interpretacja słów: "Zawsze będziemy mieli swój Paryż".
Na krążku wodzirejów jest kilku. Oczywiście Łukasz Komala, którego gitary mają w sobie pewien industrialny posmaczek, ale nie tak mocny jak na blaszkach industrialno-psychodelicznego Teda Novaka. Delikatnie przykurzone przestery dodają gitarom chropowatego, mglistego i onirycznego brzmienia. Solówki naładowane są przy tym nostalgią i autentyczną emocją. To gitara bardzo fusionowa, z rockowymi ciągotami. Niesamowite jest pianino Michała Salamona, w przeciwieństwie do gitar podgrywające delikatnie, ciepło i intymnie. Salamon nieomal muska klawisze i dorzuca przyjaznych tonów, stoi w opozycji do bardziej metalicznego brzmienia Komali. Ciekawe historie snuje na trąbce Zbyszek Szwajdych dodając utworom trochę deszczowej atmosfery zupełnie jak z filmów Jean-Pierre’a Melville’a.
Kompozycje na "Stories of the Gray City" są stonowane, pozbawione instrumentalnych szaleństw, utrzymane w jednostajnym rytmie, skupiające się mocniej na rozwijaniu poszczególnych motywów niż wirtuozerskich, fusionowych pogoniach. Muzycy wolą tworzyć opowieści niż prześcigać się w koncypowaniu kolejnych zmyślnych figur dźwiękowych. To co daje się usłyszeć na krążku Monosies to doskonały balans pomiędzy instrumentalistami prowadzącymi melodie, wzajemny szacunek. Nikt tu nie próbuje przekrzyczeć kolegi z zespołu, nie stara się liderować, albo zagospodarować dla swojego instrumentu więcej miejsca niż mają pozostali, panowie kolektywnie snują instrumentami historię, uzupełniają się i dzięki temu wzbogacają muzykę.
"Stories of the Gray City" jest adaptacją starych, czarno-białych filmów, przede wszystkich miłosnych z nich motywów, takich w guście "Casablanki", na język muzyki. Jest intymnie, nastrojowo i z emocją. Przeuroczy debiut Monosies.