Joe Jackson angielski muzyk, wokalista, producent i aranżer wziął na warsztat znane utwory z repertuaru wielkiego Duke Ellingtona zaproponował jednak swoje własne, niezwykle odważne, interpretacje.
Zabierając się za pisanie nowych aranżacji Joe Jackson chciał za wszelką cenę uniknąć naśladowania czy wręcz konkurowania z Ellingtonem. Jak sam pisze we wkładce do płyty temu właśnie miała służyć rezygnacja z sekcji dętej. Chociaż w "Rockin’ In Rhythm" słychać piccolo (rodzaj małego fleta) i suzafon (rodzaj tuby) ale akurat tych instrumentów Mistrz nie stosował. Moim zdaniem taki "grubymi nićmi szyty" zabieg aranżacyjny był zupełnie niepotrzebny wobec rewolucyjnych zmian jakim zostały poddane oryginalne kompozycje.
Trzeba przyznać, że bardzo dużo pracy włożył Joe Jackson w przygotowanie tego materiału. Nie chodzi mi tylko o to, że jest on autorem aranżacji, producentem, śpiewa i gra na różnych instrumentach ale i o "drobiazgi" jak ten, że zadbał, aby pojawiły się słowa w języku perskim (do "Caravan" pasują zupełnie wyjątkowo) i portugalskim ("Perdido"). Co prawda powód tego był dość prozaiczny, bo Jackson uważa, że oryginalne teksty są po prostu kiepskie, no i sam ich nie napisał, ale i tak jest to godna najwyższej pochwały inicjatywa. Do współpracy zaprosił Joe Jackson całkiem spore grono zacnych gości. Z tych najbardziej znanych i medialnych wypada wymienić: Steve Vai (gitara), Christian McBride (gitara basowa, kontrabas), Regina Carter (skrzypce), Iggy Pop (wokal). A to tylko mała reprezentacja wszystkich muzyków, których mamy możliwość podziwiać na płycie. W zasadzie każdy utwór nagrywany był z towarzyszeniem innego składu osobowego. Mam jednak wrażenie, że to Joe Jackson, jako aranżer i producent, jest tu największą "gwiazdą", bo siłą tego krążka wcale nie są wielkie nazwiska, tylko jego inwencja, pomysłowość i muzyczna wyobraźnia.
Na trackliście znalazło się dziesięć kawałków ale w sumie wykorzystano i zaprezentowano znacznie więcej utworów z repertuaru Ellingtona, bowiem zdarzają się, że tak powiem "składaki", czyli połączone w jedną całość dwie a nawet trzy oryginalne kompozycje (a raczej ich charakterystyczne fragmenty). Niestety czasem wypada to niespecjalnie dobrze. Na przykład w "Perdido/Satin Doll" fantastyczny brazylijski klimat (samba) ze świetnym wokalem w języku portugalskim (Lilian Vieira) przeplatany jest motywami z "Satin Doll" w tym i niepotrzebną (moim zdaniem) partią fortepianu pojawiającą się ni z tego ni z owego i rozwalającą klimat i tempo całości. Zdecydowanie wolałbym, aby ten drugi utwór zabrzmiał w całej swojej cudownej okazałości jako oddzielna pozycja. Jeszcze bardziej kontrowersyjnie brzmi "The Moochie/Black And Tan Fantasy". Prezentuje się on bardzo karkołomnie, gdyż soczyste rytmy reggae wymieszane zostały z kompletnie niepasującymi fragmentami m.in. akordeonowymi brzmieniami w parysko-francuskich klimatach. Z pewnością, jako dwie zupełnie oddzielne kompozycje zabrzmiałyby zdecydowanie bardziej okazale.
Jako przykład udanego "składaka" wypada wymienić "I’m Beginning To See The Light/Take The ‘A’ Train/Cotton Tail". W tym wypadku wykorzystano fragmenty aż trzech utworów ale całość brzmi bardzo spójnie. No i "na dokładkę" dostajemy Reginę Carter grającą na skrzypcach świetne, pełne lekkości, solo. Słynny utwór "Caravan" to prawdziwy popis Joe Jacksona jako aranżera. Dużo smyczków (skrzypce, wiolonczela), sporo dodatkowych instrumentów perkusyjnych (konga, bongosy), Vinnie Zummo na gitarze, Christian McBride na elektrycznym basie oraz irańska wokalistka Sussan Deyhim wyśpiewująca tekst po persku daje piękną całość utrzymaną w orientalnym klimacie. Bardzo interesująco prezentuje się instrumentalny "Rockin’ In Rhythm". Zaskakująca instrumentacja (piccolo, suzafon) do tego świetnie brzmiący fortepian i marszowo waląca perkusja. Bluesujące kołysanie i świetny wokal Sharon Jones możemy podziwiać w "I Ain’t Got Nothin’ But The Blues/ Do Nothin’ ‘Til You Hear From Me". Imponująco wypada zamykający płytę "It Don’t Mean A Thing (If It Ain’t Got That Swing)" i to nie tylko ze względu na udział słynnego Iggy Popa. Swingujący charakter oryginału pozostał, ale Joe Jackson zrobił z niego niezwykle interesującą rzecz. Utwór utrzymany jest w zabójczo szybkim tempie, a sample głosu i perkusji Papy Joe Jonesa oraz wibrafon jawią się jako łącznik ze starymi czasami. Prawdziwą ozdobą są świetne solówki na skrzypcach (Regina Carter) i gitarze (Vinnie Zummo).
Żeby nie było zbyt różowo wypada też wspomnieć o tym wszystkim, co mi się na "The Duke" nie podoba. Na tle naprawdę dobrze śpiewających pań, Joe Jackson pod względem wokalnym wypada słabiutko. Może gdyby był jedynym wokalistą nie byłoby aż takiego dysonansu. Kompletną pomyłką jest moim zdaniem nudny i zaaranżowany bez pomysłu "Isfahan" i nie ratuje go nawet Steve Vai dorzucający tu i ówdzie oszczędne partie gitary. Podobnie rzecz ma się z "Mood Indigo", choć tym razem w roli "ratownika" występuje Regina Carter na skrzypcach.
Pomimo tych zastrzeżeń uważam, że "The Duke" to bardzo intrygująca płyta prezentująca znane z repertuaru Ellingtona utwory w zupełnie innym świetle. Jest to też popis Joe Jacksona jako muzyka/aranżera obdarzonego dużą wyobraźnią. Jazzowi puryści uznają zapewne płytę za obrazoburczą i szargającą świętości. Ja na szczęście nie należę do tej grupy słuchaczy.
Robert Trusiak