Rock Candy Funk Party

We Want Groove

Pozostałe recenzje wykonawcy Rock Candy Funk Party
Recenzje
2013-05-21
Rock Candy Funk Party - We Want Groove Rock Candy Funk Party - We Want Groove
Nasza ocena:
8 /10

O płycie tej stało się głośno za sprawą wszędobylskiego Joe Bonamassy (aż strach lodówkę otworzyć), który swoją gitarą wsparł stałych członków formacji Rock Candy Funk Party.

Ale trzeba uczciwie przyznać, że jego nazwisko nie zostało wyeksponowane na okładce jako magnes przyciągający kupujących.

Zespół Rock Candy Funk Party powstał w 2007 roku jako studyjny projekt perkusisty Tala Bergmana i gitarzysty Rona DeJesusa. Ten duet nagrał pierwszy album "Grooove vol. 1". Potem dołączyli do nich klawiszowiec Renato Neto i basista Mike Merritt, a na końcu sam wielki Joe. W takim składzie powstała recenzowana płyta. "We Want Groove" uznawana jest za pełnoprawny debiut formacji chociaż Tal Bergman określa ją mianem "Grooove Vol. 2". Niezwykle demokratyczny to album - kompozycje są wspólnym dziełem całej piątki (za wyjątkiem rzecz jasna coveru "Root Down") no i nie ma tu nikogo wybijającego się na lidera. Pięciu muzyków zaangażowanych w powstanie materiału jak pięć palców jednej ręki. Słowo "groove" na okładce opatrzone zostało jeszcze jednym "o", jak wyjaśnia Tal Bergman: "an extra ‘o’ for extra groove". Ten zgrabny językowy zabieg doskonale oddaje muzyczny charakter albumu.

Na program krążka składa się dziewięć utworów, a w zasadzie dziesięć bo jeden jest ukryty. Wszystkie są instrumentalne i mocno siedzące w jazz-rocku, a zwłaszcza funku lat '70. "We Want Groove" rozpoczyna się spektakularnie. Najpierw promujący album "Octopus-e", a potem zagrany w zupełnie szalonym tempie "Spaztastic" (niezwykle trafny tytuł będący, jak mniemam, połączeniem słów spazmatyczny i fantastyczny, co doskonale oddaje jego charakter). Kiedy pierwszy raz go słuchałem kręciłem głową z niedowierzania i podziwu. Co oni tam wyprawiają? Zupełnie wariackie, karkołomne tempo (tylko czasem zwalniają jakby dla złapania oddechu), a Tal Bergman doskonałą grą na bębnach trzyma to wszystko w ryzach. Dodatkowe instrumenty perkusyjne jeszcze dorzucają "do pieca".

Następny, czyli "Ode To Gee" pozwala nieco uspokoić tętno, które po poprzedniku z pewnością u niejednego słuchacza podskoczyło. Pulsujący funkiem jazz-rockowy utwór ze świetną solówką Bonamassy - aż się zdziwiłem, że i tak wycinać potrafi. Zaraz po nim Renato Neto na Rhodesie. Jak ja uwielbiam brzmienie tego instrumentu! Najdłuższy na płycie o mocno buńczucznym tytule "The Best Ten Minutes Of Your Life" być może nie sprawia, że to rzeczywiście najlepsze dziesięć minut w moim życiu, ale z pewnością bardzo przyjemne. Tym razem wyjątkowo nikt tu nie gra solówki, typowa praca zespołowa i to pod każdym względem. Mocno rozmarzona i klimatyczna kompozycja prowadzona niespiesznie przez gitarę basową grającą powtarzający się motyw, a pozostałe instrumenty brzmią delikatnie i subtelnie. "Animal/Work" to dwa połączone w jeden utwory. Najpierw tylko Tal Bergman na perkusji w raczej niezbyt porywającym solo, a potem cały zespół gra funk-disco, coś jak Earth, Wind and Fire. W "Dope On A Rope" obaj gitarzyści na zmianę popisują się solówkami. Zmiany następują bardzo szybko, ale do ogarnięcia, który z nich aktualnie gra, przydaje się pomysł realizatorski, aby rozmieścić ich ścieżki w różnych kanałach. Płytę zamyka piękna soulowa ballada "New York Song" ozdobiona uroczymi solówkami Renato Neto na Rhodesie i Bonamassy na gitarze. Ponownie Joe przyjemnie mnie zaskoczył - jazzująca, pięknie brzmiący partia coś jak George Benson. Po kilku minutach ciszy rozbrzmiewa jeszcze jeden utwór - ukryty dodatek.

Muszę przyznać, że bardzo spodobała mi się gra Joe Bonamassy. Wiadomo, że zdolny z niego muzyk chociaż o bardzo wybujałym ego. Na albumie wcale nie "gwiazdorzy" jest po prostu jednym z pięciu muzyków zaangażowanych w ten projekt tak samo ważnym jak pozostali. Co prawda jest z nich wszystkich najbardziej znany, ale jego wkład w całość to dokładnie 1/5 - tak demokratyczna jest to płyta. Joe stosuje różne brzmienia instrumentu od mocno zfuzowanych ("Octopus-e"), aż po czyste jazzujące tony ("New York Song"). Pozostali muzycy również zasługują na najwyższe słowa uznania. To doświadczeni instrumentaliści mający za sobą współpracę z taki wykonawcami jak choćby Prince, Joe Zawinul, Rod Steward, Chaka Khan, Simple Minds czy Billy Idol. Najbardziej spodobała mi się gra Tala Bergmana na perkusji i Renato Neto zwłaszcza za to co wyczyniał na Rhodesie.

W pudełku obok płyty CD znajduje się jeszcze krążek DVD zawierający materiały pokazujące pracę muzyków w studio (takie typowe making of) oraz oficjalny videoclip do utworu "Octopus-e". Nie jest łatwo, grając wyłącznie instrumentalne kompozycje, utrzymać zainteresowanie słuchacza przez  kilkadziesiąt minut trwania albumu, zwłaszcza kiedy prezentuje się dość ściśle określony stylistycznie repertuar. Moim zdaniem sztuka ta udała się Rock Candy Funk Party. No ale ja nie jestem takim "zwykłym" słuchaczem, bo uwielbiam jazz-rock i funk w przyjemnie staromodnym anturażu lat '70.   

Robert Trusiak