Jakże cieszy się me serce, gdy w łapy przezeń sterowane trafia CeDek młodej polskiej grupy, która nie jest indie, alternatywna, ani comopodobna.
O, jaką radość wzbudzają we mnie odniesienia do funku! Panowie z Echoe kupili mnie już powyższymi cechami.
Ale bądźmy szczerzy - samemu przypisaniu gatunkowemu ładnych ocen się nie zawdzięcza, tu trzeba jeszcze dobrej muzyki! A sympatyczna piątka z Wrocławia dzielnie smaży kawałki dobre, miejscami bardzo dobre. Wciągające, dające słuchaczowi wyrosłemu na delektowaniu się funkiem i graniu owego wiele satysfakcji.
Echoe wykluło się 4 lata temu w stolicy Dolnego Śląska z jasnym celem mieszania funk rocka z muzyką progresywną. Ten zacny zamiar, jeśli mnie ma zawodna mózgownica nie myli, jest w naszym rodzinnym kraju bez precedensu, co już każe pochylić się nad ich debiutem nieco uważniej. "Echoe" to porcja 11 kawałków osnutych psychodelią, podbitych solidną pracą sekcji (nie mogło być inaczej), pasażami klawiszy i fajnym wokalem koleżki Michała Szablowskiego. Dorzućmy do tego ciągoty do przywalenia zdrowym riffem i bardzo przekonującą produkcję. Nieźle.
No to zacznijmy od tych metalowych ciągot i… ostatniego numeru na płycie. "Restless" zaskakuje mrocznym klimatem i przesterem gitary godnym, powiedzmy, wczesnego Incubus (kiedy jeszcze nie mieli ochoty grać ślicznych pop rockowych kawałków). Agresywny wokal, klawisze rodem z dobrego rocka progresywnego i aura tajemniczego smutku. Dobrze się tu dzieje! Na podobnie ciepłe słowa zasługuje już jednoznacznie progresywno metalowy "Undefined Blood" - tu zespół nie bawi się w niepotrzebne zwolnienia tylko drze do przodu i atakuje jazzowymi skalami.
Ale clue programu stanowi właśnie funk. "Kornishawn" nie tylko świetnie otwiera płytę, ale także sprytnie łączy nawiązania do Red Hot Chili Peppers z okresu "One Hot Minute" z progresywnymi zabawami - klawisze, wrzucanie trybu "tu zwolnię, tam zdynamizuję" działa naprawdę godnie. Albo już totalnie funkowe "Indiana Jones" - poślady zgrabnie rusza tu rozszalały bas i pięknie tnąca gitarka. Utwory bardziej progresywne, mające w sobie coś z teatralności i melodyjności Genesis czy Marillion ("Ilussions", połączone "And now…" i "… The Statue Burns") też sprawdzają się na "Echoe".
Echoe grają i tworzą nie jak debiutanci, lecz jak w pełni wykształcony zespół. Ktoś może próbować im zarzucić lekko wyczuwalny rozstrzał stylistyczny i brak zdecydowania, ale dla mnie to bzdura. Panowie w mało oryginalnym ostatnio muzycznym świecie może nie przeprowadzają rewolucji, ale dmuchają w nas świeżością i pomysłem.
Jurek Gibadło