Czasami, ale bardzo rzadko, na muzycznej scenie pojawia się wykonawca, którego twórczość potrafi zaskoczyć wszystkich. Słyszymy nagle dźwięki jakby znane, ale odkryte na nowo i podane zupełnie inaczej. Tak jest właśnie z Delphic i ich albumem "Acolyte".
Zespół nieprzypadkowo został w ubiegłym roku obwołany przez krytyków z BBC największą nadzieją wyspiarskiej sceny, a wydany właśnie album długo przed premierą typowano na płytę roku 2010. Co to za muzyka? Najbardziej trafnym określeniem będzie elektroniczny rock alternatywny. Delphic z niebywałym wdziękiem łączą w utworach pasaże arpeggio z syntezatorów (cudownie wciągający utwór "Counterpoint"), połamane rytmy perkusyjne, prosty bas, ścieżki gitary rytmicznej (oszczędne zagrywki w stylu U2) i świetne linie wokalne. Nie dość, że utwory z "Acolyte" wpadają w ucho i nie chcą potem wyjść z głowy (singlowy "Doubt"), a melodie i teksty dotykają czułych strun ("This Momentary"), to jeszcze transowe rytmy sprawiają, że ma się ochotę włączyć te nagrania naprawdę głośno i słuchać na okrągło. Klimatu brytyjskiej muzyki z lat 80. dodają brzmienia syntetyczne przywołujące atmosferę nagrań New Order i Duran Duran ("Submission" z solówką zagraną na fuzzie!). Osobnego zdania wymagają też teledyski do utworów Delphic. Obrazki wideo tej grupy, które bez problemu można znaleźć w internetowych serwisach wideo, robią spore wrażenie, a tajemniczy i decydujący o oryginalności zespołu nastrój jest w nich wyjątkowo spotęgowany.
"Acolyte" to materiał fascynujący od początku do końca. Szukasz niebanalnej płyty, albumu, którego można by słuchać przez kilka miesięcy zamiast ogranych do znudzenia nagrań Coldplay czy Bloc Party? Delphic wypełnią tę pustkę - "Acolyte" to płyta, która urzeka i intryguje. Nikt raczej się nie zdziwi, jeśli album zostanie uznany za najlepsze wydawnictwo tego roku na Wyspach. Nareszcie prawdziwy powiew świeżości!
Tomasz Hajduk