Ulver

ATGCLVLSSCAP

Gatunek: Elektronika

Pozostałe recenzje wykonawcy Ulver
Recenzje
2016-02-23
Ulver - ATGCLVLSSCAP Ulver - ATGCLVLSSCAP
Nasza ocena:
9 /10

Ulver przekroczył kolejną granicę.

Zmęczony powszedniością życia poszukałem inspiracji w nowym albumie zespołu, który nigdy mnie nie zawiódł, a w zasadzie to ukształtował dużą część mojego gustu muzycznego.Jeśli Ulver wydaje jakiś album, to zawsze mamy do czynienia z materiałem unikatowym, odkrywającym niezbadane obszary muzyki i wyznaczającym dla niej nowe kierunki. W przypadku dziwactwa zatytułowanego "ATGCLVLSSCAP" nie jest inaczej. Mamy tu bowiem do czynienia z materiałem studyjnym, będącym koncertową auto-wariacją na temat studyjnej twórczości Ulvera. Zapowiada się nieźle, prawda?

W istocie powyższy opis nie jest tylko rezultatem wyobraźni słuchacza, ale próbą przybliżenia rzeczywistej zawartości "ATGCLVLSSCAP". Krążek zawiera bowiem dwanaście kompozycji zagranych przez Ulver w lutym 2014 roku na, a jakże, dwunastu europejskich scenach, wśród których znalazło się także miejsce na Gdańsk, gdzie kapela zaprezentowała się publiczności w klubie B90. Tyle że nie są to wierne odwzorowania owych kompozycji, ale starannie wyselekcjonowana kolekcja jammów, scenicznych improwizacji i pozaprogramowych wypuszczeń, którymi Ulver często raczy swoją publiczność podczas koncertów. Całość oczywiście opiera się na szkicach utworów znanych choćby z takich albumów, jak "Perdition City" z 2000 roku lub "Wars Of The Roses" z 2011 roku, a nad finalną oprawą i brzmieniem materiału intensywnie pracował w londyńskim Orgone Studios Jaime Gomez Arellano. Ostateczny efekt prezentuje się zachwycająco.

W zawartości albumu dominują charakterystyczne dla ostatnich nagrań zespołu elektronika, ambient i trudny do bliższego sprecyzowania mistycyzm. To wszystko, czym zasłużyli się Norwegowie, gdy pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku zrzucili z siebie black metal. W ten sposób w bogatej kolekcji dźwięków wydobywających się z nieożywionych maszyn na "ATGCLVLSSCAP" bez trudu można namierzyć połączenia z wyjątkowymi nagraniami Norwegów, wywodzącymi się przede wszystkim z wspominanego wcześniej "Perdition City", jak w przypadku utworów "Glammer Hammer", "Moody Stix" i oczywiście "Nowhere (Sweet Sixteen)", a zarazem uwydatniającymi przekrojowo najbardziej śmiałe pomysły Ulvera. Na nowym materiale zespołu znalazło się miejsce na ascetyczny minimalizm, pełen napięć świat bólu, strachu i goryczy, a także ze względu na koncertową wymowę dzieła - drone. Pod tym względem "ATGCLVLSSCAP" przypomina dwa ostatnie albumy Norwegów, czyli "Messe I.X-VI.X" i kolaboracyjny "Terrestrials". Niemniej tego typu porównania są obciążone pewnym ryzykiem.


Otóż nowy krążek muzycznych wizjonerów z Oslo posiada w sobie też pewien ładunek klasycznego rocka, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę liczne, zapierające dech improwizacje gitar i bębnów, jak choćby w "Cromagnosis", albo zaiste niespodziewane, floydowe otwarcie dzieła pod postacią utworu "England's Hidden". Poza tym wszystkim, "ATGCLVLSSCAP" wnosi też sporo nowego w ramach studyjnych wynalazków Ulvera - "Desert/Dawn" to hipnotyczna podróż w rejony elektronicznego kosmosu, zaś w "Ecclesiastes (A Vernal Catnap)" rozpościera się muzyczne uduchowienie, będące obszarem wieloletnich poszukiwań formacji. To w tej drugiej kompozycji Jorn H. Svaeren przeczytał w języku norweskim kilka wstępnych wersetów Księgi Koheleta, ważnej przecież w filozofii zespołu, a Kristoffer Rygg odpowiedział mu wyciągając ze swoich strun całą subtelność, jaką tylko posiadł na przestrzeni lat swoich muzycznych wojaży. Całość prezentuje się w wyrafinowanej, odwołującej się do głębokiej wrażliwości słuchacza formie.  

Elementy tworzące "ATGCLVLSSCAP", o których dotąd wspomniałem stanowią dopiero wstęp do tajemnic, jakie kryje ten materiał. Ich eksplorowanie ułatwia piękna jakość soundu, która nawet najmniej wrażliwych słuchaczy powinna wzruszyć na poziomie takich drobiazgów, jak niby niezdarne szarpnięcia strun Daniela O’Sullivana, plemienne bębny Kristoffera Rygga czy też liczne akcenty elektroniczne stworzone przez pozostałych muzyków. Całość trwa osiemdziesiąt minut i wyłania się jako kopalnia zawierająca złoża najbardziej śmiałych pomysłów Ulvera, wariacje na ich temat stworzone przez zespół, a finalnie seria zupełnie nowych kompozycji, które mają szansę na trwałe wpisać się w standardy zespołu i jego postrzegania muzyki. Tak zresztą, jak przed laty kultowy album "Perdition City", o którym "ATGCLVLSSCAP" najmocniej przypomina - na zasadzie skojarzeń, rzeczywistych zagrywek, ale też utworu "Nowhere (Sweet Sixteen)", będącego jednym z najbardziej chlubnych argumentów sensu wydania nowego albumu.

Ulver przekracza kolejne granice. Muzycy grupy nie mają potrzeby zamykać się w studio, aby komponować i wydawać kolejne płyty. Kapela nie tworzy remixów, co niektórzy zarzucają "ATGCLVLSSCAP", ale pokonuje kolejne, czasem maratońskie, dystanse swojego wkładu w muzykę. Chowa się do jaskini i sięga gwiazd, a czasem nawet zodiakalnego pasa, co sugeruje tytuł krążka, a nade wszystko pamięta o słuchaczach oraz o ich oczekiwaniach. Pamięta też o ludziach, którzy mieli wpływ na jej muzykę - "ATGCLVLSSCAP" jest bowiem dedykowany zmarłemu w 2015 roku performerowi Ianowi Johnstone’owi, towarzyszowi fenomenalnego koncertu zespołu w Norweskiej Operze Narodowej. Taki jest Ulver. Zespół dziś w randze symbolu.

Konrad Sebastian Morawski

Powiązane artykuły