The Chemical Brothers

Born in the Echoes

Gatunek: Elektronika

Pozostałe recenzje wykonawcy The Chemical Brothers
Recenzje
2015-08-04
The Chemical Brothers - Born in the Echoes The Chemical Brothers - Born in the Echoes
Nasza ocena:
6 /10

Z legendami elektroniki bywa tak, że jak już wypuszczają coś nowego, to albo się to kocha, albo nienawidzi. "Chemiczni bracia" znaleźli w tym przypadku złoty środek, pozwalający im balansować między sacrum a profanum.

Lata 90. były bez wątpienia niezwykle interesującym okresem, jeśli chodzi o muzykę elektroniczną. Z jednej strony mieliśmy Massive Attack, Tricky'ego, i Portishead, z drugiej Fatboy Slima, Propellerheads, Crystal Method oraz The Prodigy, z trzeciej zaś Daft Punk, Leftfield, a także Orbital. The Chemical Brothers zawsze byli gdzieś "pomiędzy". Ich początki ściśle związane są z nurtem big beatu, hiphopowo-rockowymi samplami i psychodelicznymi wariacjami, które w zasadzie pozostały im do dnia dzisiejszego. Kolejne lata przyniosły fascynację producentów bardziej technicznymi i tanecznymi brzmieniami, co spotkało się z mieszanymi reakcjami zarówno fanów, jak i krytyków. Nie inaczej zapewne będzie w przypadku ich najnowszego dzieła, "Born in the Echoes".

Całość rozpoczyna "Sometimes I Feel So Deserted", który aż kipi przeciętnością. Patenty znane ze starych czasów, oklepane efekty i lekko irytująca wstawka wokalna, choć pewnie połowa fanów Brytyjczyków uzna ten kawałek za arcydzieło. Numer dwa to nagrany z Q-Tipem (A Tribe Called Quest) "Go". To nie pierwszy raz, kiedy panowie ze sobą współpracowali (wystarczy wspomnieć kultowe "Galvanize", któremu zresztą ten track dorównuje potencjałem). Jest przebojowo, funkująco i jednocześnie elektronicznie - czego chcieć więcej? Dalej mamy "Under the Neon Lights" z wokalnym udziałem Annie Clark (znanej na co dzień pod pseudonimem St. Vincent). Hipnotyczne dźwięki idealnie łączą się tu z sennymi zaśpiewami, czego kontynuację możemy usłyszeć w następnym utworze, "EML Ritual" (gościnnie znany z "Do It Again" Ali Love).

Serce przyspiesza przy "I'll See You There", który przywołuje cudowne czasy "Dig Your Own Hole" (ach ten perkusyjny loop!).  Ukryty pod szóstką "Just Bang" przypomina o rave'owych korzeniach duetu, a "Reflexion" to typowa kraftwerkowo-psychodeliczna wariacja na miarę ostatnich dokonań naszych bohaterów. "Taste of Honey" = nuda. Tytułowa kompozycja, choć niczym szczególnym nie zaskakuje, to ma w sobie jakąś energię (post-punkowa rytmika, wokal Cate Le Bon), czego już niestety nie można powiedzieć o "Radiate" oraz "Wide Open", którego nawet sam Beck Hansen nie był w stanie uratować. Na duży plus zasługują natomiast bonusowe "Let Us Build a City" i "Wo Ha", wnoszące do krążka powiew czegoś interesującego.

Muzyczni bracia uczynili tę płytę pewnego rodzaju mostem pomiędzy "Push the Button"  i "We Are the Night" a najnudniejszym w ich karierze "Further". Trudno tu bowiem mówić o jakiejkolwiek ewolucji brzmieniowej, ale z drugiej strony nie można też skazać "Born in the Echoes" na potępienie. Być może wszak mamy do czynienia z przystankiem na drodze do prawdziwej bomby, którą Tom oraz Ed planują dla nas zbudować w najbliższej przyszłości.

Elvis Strzelecki