Big in Europe. Vol.2 - Amsterdam
Gatunek: Elektronika
Koncertowe wojaże niecodziennej (chociaż współpracującej ze sobą już od ponad sześciu lat) pary w postaci Klausa Schulze i Lisy Gerrard stają się coraz bardziej męczące.
To oczywiste, że projekty takie jak "Big in Europe" ("Vol.1: Warsaw" wydano niedawno, bo pod koniec ubiegłego roku) należą do wydawnictwo skrajnie fanowskich, tym bardziej, że to w gruncie rzeczy bootlegi, nie zaś pełnowartościowe koncerty. Przy okazji amsterdamskiego występu z 2009 roku widać to na każdym kroku, począwszy od skrajnie ubogiej formy, niewielkiej liczby ujęć, bardzo niskiej jakości obrazu kończąc wreszcie na chociażby dekoracji sceny (o ile w Warszawie wyglądała całkiem niezgorzej, tak w Amsterdamie zmontowano ją chyba z kilku brystolowych kartek). Wersja DVD amsterdamskiego koncertu jest potwornie słabiutkiej jakości, do tego występ kiepsko zmontowano i jest po prostu nużący w swym skostnieniu.
Pamiętajmy jednak, że to Klaus Schulze, a nie Metallica. Sceniczny dynamizm to chyba ostatnia rzecz jakiej można spodziewać się po niemieckim mistrzu elektroniki. Szkoda, że sama muzyka zamieszczona na drugim tomie "Big in Europe" jest zabójczo wręcz pretensjonalna. Lisa Gerrard egzaltuje się wokalnie na tle ambientowych, ciągnących się w nieskończoność akordów syntezatora. Kiedy Schulze brnie w stronę krautrocka czy elektroniki bardziej rytmicznej jest jeszcze znośnie - można wczuć się w hipnotyczny charakter tej muzyki. Niestety zaraz (to też pojęcie względne, bo koncert składający się z ośmiu utworów trwa ponad dwie godziny, a zresztą u Klausa Schulze "zaraz" to czasem dekada) na scenę wychodzi, niczym diva operowa, zmanierowana Gerrard i zaczyna popis swych zawodzeń. Tak, można by zacząć cmokać, kiwać głową na zgodę, tonem znawcy rozkoszować się owymi głębokimi w wydźwięku, egzystencjalnymi, etycznymi i Bóg jeden wie jakimi jeszcze wokalizami, ale nie dopisujmy ideologii do bzdurnych fraz.
Box "Vol.2: Amsterdam" - jak zwykle imponująco wydany - zawiera dwie płyty DVD (na jednej koncert z Amsterdamu z roku 2009, na drugiej część druga dokumentu "A Moogumentary" oraz zapis dokumentujący koncert w konstytucyjnej stolicy Holandii - w przypadku dokumentów większość czasu wizyjnego zajmuje rozwalony na tapczanie Schulze całemu światu pokazując, że nieczęsto zmienia skarpetki) oraz 2CD będące dźwiękową wersją tego występu.
Amsterdamski występ to taka trochę sztuka dla sztuki, granie dla możności wypuszczenia w świat kolejnego bootlega, bo niewiele wnosi zarówno w muzyczny świat jak i same poczynania pary Schluze-Gerrard. Para tworzyła już lepsze rzeczy, bardziej trzymające się kupy, sensowniejsze. Tymczasem owe improwizowane, niejako impresjonistyczne koncerty straszą patosem, rutyną, nudą, realizacją i pozą wysublimowanego artyzmu - tym bardziej przerażającego, że coraz bardziej niezrozumiałego.
Grzegorz Bryk