Główny i bodaj najbardziej znaczący przedstawiciel sceny trip hopowej w naszym kraju powrócił z długo wyczekiwaną, trzecią płytą długogrającą.
Setki kartek z kalendarza wyrwano od premiery albumu "V [fau]" (2010), a tak jak zmieniała się w tym czasie zaokienna codzienność, tak zmieniał się Digit All Love. W przypadku wrocławskiej grupy chodzi przede wszystkim o zmianę składu, bowiem założycielka zespołu, wokalistka i - co by nie mówić - liderka Natalia Grosiak opuściła formację. Wszyscy jednak wiemy, że mikrofon lubi gdy się do niego mówi, toteż szybko znaleziono zastępczynię w postaci Joanny Piwowar-Antosiewicz i w tym miejscu wypada uspokoić fanów, że jakkolwiek Grosiak robiła za swoistą markę, tak nowa wokalistka wcale nie najgorzej wkomponowała się w twórczość Digit All Love.
Piwowar-Antosiewicz snuje śpiewem (na wpół wyszeptanym) ponure, z lekka sperlone mrokiem i oniryczne opowieści zanurzone w permanentnej melancholii. W tworzeniu aury nostalgii pomagają wiolonczela, skrzypce i altówka - znak rozpoznawczy trip hopowych wojaży Digit All Love, który nie stracił nic ze swego uroku. Instrumenty strunowe wespół z wokalizami wzbogacają trip hopową rytmikę ze sporą domieszką wtrętów elektronicznych. W swoich muzycznych rozważaniach i zadumanej, odrealnionej atmosferze polska grupa zbliża się do dokonań legendy gatunku, zespołu Portishead.
Powiedzmy sobie też jasno, że "Augusta" daje radę. Jeśli się, rzecz jasna, tego typu muzykę lubi - nie chodzi tu nawet o gatunkowość, ale o swoistą dla Digit All Love aurę tajemniczości, zamyślenia; klimat melancholijnego, momentami też mrocznego snu. Jest w tych dźwiękach sporo spokoju, ale balansującego na granicy muzycznej neurozy. Jest w "Augusta" coś z klimatów filmów Bergmana, szczególnie "Jak w zwierciadle" - niby spokój, ale gdzieś na drugim planie, ledwo wyczuwalnie tętni niepokój, jakieś bliżej niesprecyzowane niebezpieczeństwo. Objawia się to szczególnie w fantastycznym, trochę nawet w duchu Petera Gabriela, "We Are (Not An Easy Target)". Zresztą podobnego uczucia doznaje się przy okazji obcowania z "Neon Book" czy "Will You Dere", mającymi w sobie coś ze schizofrenicznej atmosfery. Jedno jest pewne, Digit All Love są na świetnej drodze do stworzenia płyty-arcydzieła, nie jest nią jeszcze "Augusta", bo trochę za mało na tym albumie wątków, zbyt jest monotematycznie, ale ścieżka to niewątpliwie słuszna.
Trzeci longplay Digit All Love warto mieć, bo wbrew pozorom mało jest dobrego trip hopu w Polsce, takiego wyrazistego, charakternego. Zresztą powinni się tym albumem zainteresować nie tylko wielbiciele gatunku, ale również łaknący konkretnego i ambitnego grania słuchacze, bo "Augusta" serwuje kawał świetnej muzyki. Mało tego, myślę, że jest w stanie do siebie przekonać najbardziej zagorzałych przeciwników tego typu dźwięków. Digit All Love bowiem to przede wszystkim olbrzymia siła rażenia emocjonalnego, a gatunek pal licho, emocje są ponadgatunkowe.
Grzegorz Bryk